Pianista - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > artykuły

Niezwykła historia uzupełniająca film Romana Polańskiego
Tata uratował Pianistę
Czesław Lewicki kilka miesięcy ukrywał Władysława Szpilmana

- Książkę „Pianista”, w której Władysław Szpilman opisał swe okupacyjne losy, zaczęłam czytać jeszcze przed tym, nim Roman Polański postanowił na jej podstawie nakręcić film. Z braku czasu przerwałam lekturę i nie dotarłam do rozdziału „Kłótnie za ścianą", w którym autor pisze, jak podczas wojny kilka miesięcy przebywał w kawalerce mojego ojca! O wszystkim dowiedziałam się dopiero później - opowiada mieszkająca w Mikołowie Mirosława Lewicka, córka Czesława Lewickiego, nieżyjącego od ćwierć wieku dyrygenta orkiestry Polskiego Radia.
Władysław Szpilman ukrywał się w warszawskim mieszkaniu Lewickiego od 27 lutego do 12 sierpnia 1943 roku. Znali się od lat, do 1939 roku obaj pracowali w radiu. Spotkali się ponownie, gdy Szpilman musiał znaleźć nową kryjówkę. W rozdziale „Kłótnie za ścianą” napisał: „Następnego dnia przyszedł nasz dawny kolega z radia, który później stal się moim bliskim przyjacielem - dyrygent Czesław Lewicki. Zgodził się, bym mieszkał w jego kawalerce, którą dysponował, a której nie używał, przy ulicy Puławskiej 83”.
- Ojciec miał swoje mieszkanie, ale również właśnie tę kawalerkę - mówi M. Lewicka. - Z tego, co wiem, po wojnie ją sprzedał.
Mirosława Lewicka urodziła się kilkanaście lat później, w roku 1960, dlatego niewiele wie o wojennych losach swego ojca, który zmarł, gdy była nastolatką.
— Jako dziecko nie interesowałam się tym - opowiada. - Słyszałam, że działał w ruchu oporu, ale to były lata, w których się o takich rzeczach nie mówiło. Ojciec jeździł po całej Europie jako dyrygent i istniała obawa, że w razie ujawnienia faktu uczestnictwa w Armii Krajowej może mieć kłopot z uzyskaniem paszportu. Pamiętam jednak opowieść o tym, że w czasie wojny zawsze miał przy sobie cyjanek umieszczony w sztucznym zębie, aby w razie potrzeby nie dać się wziąć żywcem. W książce jest zresztą o tym mowa.
Mirosława Lewicka widywała Czesława Lewickiego średnio raz w miesiącu. On mieszkał w Warszawie, ona z matką i... ojcem, Edwardem Lewickim, w Mikołowie.
- To dosyć niezwykła historia - przyznaje moja rozmówczyni. - Moja mama, Alicja z domu Tetla, była córką przedwojennego policjanta rozstrzelanego w 1940 roku przez NKWD w Moskwie. W 1946 roku wyszła za mąż za Edwarda Lewickiego, który ze Lwowa przyjechał do Mikołowa na kursy harcerskie na zaproszenie Stanisława Hladka. Rok później urodziła się moja siostra Bożena. Oboje rodzice studiowali. Edward Lewicki skończył kilka fakultetów - między innymi filozofię, pedagogikę, polonistykę i biologię, a mama germanistykę. Podczas studiów na KUL została wysłana na stypendium do Salzburga.
Będąc w Austrii, pani Alicja wybrała się na koncert orkiestry Polskiego Radia. Po występie poznała jej dyrygenta, Czesława Lewickiego (okazało się później, że obydwie rodziny mają wspólny rodowód). Był od niej dużo starszy, jednak ich znajomość przerodziła się w płomienny romans, którego owocem jest Mirosława Lewicka.
Chociaż została wpisana jako córka do dowodu Edwarda Lewickiego, który doskonale o wszystkim wiedział i był dla niej, jak mówi, wspaniałym ojcem, jej biologicznym tatą był Czesław Lewicki.
- Nigdy się osobiście nie poznali. Moja mama kochała bardzo ich obydwu. Mawiała nawet, że ma szczęście, bo są kobiety, których nikt nie kocha, a ją kocha dwóch wspaniałych mężczyzn - wspomina M. Lewicka.
Pokazuje jeden z listów Czesława Lewickiego do jej matki z 1964 roku: „Gdybyś zadzwoniła w piątek, że przyjedziesz, to wyglądałbym z tęsknotą, na deszczu pod słupkiem, na uśmiech”.
- To były pełne poezji listy zakochanych - uśmiecha się pani Mirosława, której imię także wielokrotnie pojawiało się w korespondencji. - Odwiedzałam go czasami z mamą. Traktował mnie jak księżniczkę, przywoził z koncertów zagranicznych mnóstwo prezentów. Dostawałam lalki, słodycze, flamastry, o których mało które dziecko w latach 60. mogło marzyć. Jednocześnie byłam za mała, by interesować się jego wojennymi przeżyciami. Wiem, że walczył w Powstaniu Warszawskim, później się ukrywał gdzieś pod Warszawą. Po wojnie był dyrygentem. Chodziłam czasem z mamą na koncerty, ale nie za bardzo mnie to wtedy ciekawiło. Nawet to, że siedziałam na kolanach na przykład u Aleksandra Bardiniego, z którym ojciec się przyjaźnił, traktowałam jako rzecz zwykłą.
Czesław Lewicki niemal cale życie był kawalerem, ożenił sie dopiero krotko przed śmiercią.
- W czasie wojny pomagał wielu ludziom. Ukrywał ich w swej kawalerce i nie tylko. Od bliżej nieznanej pani o nazwisku Wiśniewska dostał w podzięce namalowaną na płótnie scenę z zagłady getta. Dał mi ten obraz, bo jako dziecko byłam zafascynowana namalowanymi na nim... psami - stwierdza M. Lewicka (z zawodu lekarz weterynarii) i dodaje: - Obecnie o Władysławie Szpilmanie jest głośno ze względu na film Romana Polańskiego, ale podobne historie nie należały wówczas do rzadkości.

W filmie Romana Polańskiego „Pianista” niestety postać Czesława Lewickiego pominięto. To znaczy — jest, ale utożsamiony z Markiem Gębczyńskim, który również pomagał Szpilmanowi. W rzeczywistości to z okien mieszkania Lewickiego, a nie, jak w filmie - Głębczyńskiego, bohater obserwował powstanie w getcie i słyszał kłótnie za ścianą, to Lewicki (a nie Gębczyński) powiedział, że zawsze nosi przy sobie truciznę, i to właśnie do mieszkania Lewickiego przychodził oszust Szałas. Rolę Gębczyńskiego (czyli zarazem Lewickiego) kreuje aktor Krzysztof Pieczyński.

(Dziennik Zachodni, 214/2002)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego