Hłasko na Śląsku - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura

Czterdzieści lat temu, w 1956 roku, ukazał się „Pierwszy krok w chmurach” Marka Hłaski, jedna z najważniejszych polskich książek po II wojnie
Hłasko na Śląsku

Górnośląskich epizodów jest w życiu Marka Hłaski niewiele. W 1945 roku 11-letni wówczas Hłasko mieszkał ponad dwa miesiące w Chorzowie. W roku 1957 Panorama jako pierwsza drukowała w odcinkach jego „Głupcy wierzą w poranek”, znane z wersji książkowej jako „Następny do raju”. Wreszcie - Tychach mieszka Andrzej Czyżewski, najbliższy kuzyn pisarza.


Urodzony 14 stycznia 1934 roku Marek Hłasko całe dzieciństwo przeżył w Warszawie. Miał trzy lata, kiedy rozwiedli się jego rodzice, Maria i Maciej; pięć, gdy we wrześniu 1939 roku ojciec zmarł na gruźlicę; dziesięć, gdy wybuchło powstanie.


Impreza dla idiotów

Wiem, że ciocia Marysia spotkała się z babcią w którejś z piwnic, gdzie los rzucił ją wraz z Markiem. Wiem, że miała z nim wiele kłopotów, bo ten 10-latek rwał się do walki i biegał z butelkami napełnionymi naftą, by rzucać je na niemieckie czołgi” - pisze w wydanej w 1991 roku książce „Opowiem wam o Marku” Zyta Kwiecińska, kuzynka Hłaski. W Powstaniu zginął jej brat, Krzysztof, a także brat ojca Marka, Józef. „Wuj Józef poległ śmiercią bohatera w Powstaniu Warszawskim” pisze po latach w „Sowie, córce piekarza” M. Hłasko. „Nasza robota polegała na tym, żeśmy chodzili po mieszkaniach i prosili o koce, poduszki, sienniki, lekarstwa i buteleczki po nich. Na punkcie sprzątaliśmy, ustawiali łóżka, napełniali butelki benzyną. Znosiliśmy łóżka i budowali barykady. Zbieraliśmy książki po mieszkaniach dla rannych powstańców. Nosiliśmy z dumą biało-czerwone opaski” - wspominał w swych pamiętnikach z 1945 roku jedenastoletni Hłasko.
- Było jakieś tam pomaganie przy barykadach, ale i tak cywili goniono. To mit, że Marek rwał się do walki - opowiada Andrzej Czyżewski, od lat zbierający pamiątki i wspomnienia po kuzynie, z którym spędził kilka tygodni powstania. - Bierze się z chłopięcego marzenia, że w chwili, gdy wszyscy giną, oto pojawiam się, rzucam butelkę z benzyną i wszystkich ratuję. Prawda była dużo bardziej prozaiczna. Marek całe powstanie spędził w towarzystwie kobiet, które się o niego trzęsły.
Do 4 września, z kilkudniową przerwą w pierwszej połowie sierpnia, chłopcy i ich matki byli razem. Spotkali się ponownie w czasie wyjścia z Warszawy na początku października.
- Co mnie bardzo zaskoczyło, to że Hłasko niezwykle sceptycznie wypowiedział się o powstaniu - przypomina po trzydziestu dziewięciu latach Jacek Cieszewski, który w 1957 roku, jako początkujący dziennikarz Panoramy, spotkał się z pisarzem w Zakopanem. - Użył nawet określenia, że „powstanie to była impreza dla idiotów”. To były pierwsze lata, gdy można było niemal otwarcie o powstaniu pisać, ale tego typu wypowiedź mnie zaszokowała i, szczerze mówiąc, nie zacytowałem jej, pisząc o spotkaniu z Hłaską. Zrobiłem tak z obawy, że może być odebrana jako szarganie świętości, jaką było Powstanie i... on sam dla całego naszego pokolenia.
- Marek był zawsze przekorny - mówi A. Czyżewski - a w fali twórczości powstańczej dominowały elementy patosu.

Huczą i terkoczą maszyny

Po powstaniu Marek wraz z matką trafili najpierw do Częstochowy, a później na dwa miesiące do Chorzowa. Byli tam już: Zyta Kwiecińska, jej rodzice, ciotka Maria (siostra jej matki) i babcia, Romana Hłasko, czyli mama ojca Marka. Maria Hłasko dostała pracę w dyrekcji Huty Batory. Mieszkała z synem w pokoju w kasynie urzędniczym.
Hłasko prowadził wówczas pamiętnik.
- O pamiętniku Marka dowiedziałem się dopiero po jego śmierci, chociaż przez jakiś czas, gdy mieszkaliśmy już we Wrocławiu, byliśmy bardzo blisko siebie. Pisał w nim o mnie, a nawet słówkiem o tym nie wspomniał - mówi dziś A. Czyżewski.
Pamiętnik był pierwszą przygodą Hłaski z pisaniem. Trudno jednak przeceniać jego znaczenie i doszukiwać się w nim symptomów pociągu do pisarstwa, chociaż znajdują się w nim próbki patetycznej, patriotycznej prozy. Spisywanie przeżyć to dosyć powszechna reakcja wrażliwych nastolatków.
8 kwietnia 1945 roku Hłasko napisał: „Jestem na Śląsku. Co trzy kroki jest huta lub fabryka. Las kominów i dźwigów. Wysokie kominy strzelaja pod niebo. Turkot i jazgot bezustanny. Słońca nie widać, bo w powietrzu unosi sie czarny pył węglowy. Huczą i terkoczą równym rytmem pracy maszyny”.
Jest to w zasadzie jedyny fragment pamiętników, w którym autor poświęcił kilka zdań czemu innemu, niż opis własnych przeżyć i wspomnień lub próbki tekstów.
- Nie przypominam sobie, by Hłasko choć zdaniem wspominał w czasie naszej rozmowy o swym pobycie na Śląsku w 1945 roku - mówi J. Cieszewski.
Najprawdopodobniej potraktował to jako mało znaczący epizod w swoim życiu. Mimo to właśnie w Chorzowie organizowany jest od kilku lat konkurs literacki im. Marka Hłaski. W tym roku odbyła się jego IV edycja. Z kolei w 1990 roku odbył sie I Wiedeński Konkurs Literacki im. Marka Hłaski organizowany przez Korespondencyjny Klub Pisarzy Polskich.

...niczyje prawdziwe wspomnienie

Na przełomie lat 40-tych i 50-tych Marek mieszkał z matką we Wrocławiu. Powoli zaczęły rozchodzić się jego drogi z kuzynem.
- Byłem starszy, on jeszcze się uczył, a ja zdawałem na studia, to w tym wieku wręcz przepaść - opowiada Andrzej Czyżewski.
No a później, gdy Hłasko wyjechał do Warszawy, widywali się już bardzo rzadko. Przyszły pisarz sporadycznie odwiedzał rodzinę we Wrocławiu.
- W 1953 roku mieszkał u nas. Pisał „Bazę Sokołowską”, którą znam z maszynopisu, bo stukał ją na maszynie, jednym palcem, w naszym domu - wspomina p. Czyżewski.
Wkrótce Hłasko stał się postacią znaną nie tylko w świecie literackim. Jego opowiadania zaczłęy pojawiać się w czasopismach. Jednocześnie zaczęła tworzyć się legenda, którą w dużej mierze sam kreował, młodego bezkompromisowego pisarza, awanturującego się w lokalach, pijącego na umór ze starszymi kolegami po piórze.
- To był delikatny facet, nie za bardzo śmiały jako chłopak, który w pewnym momencie zetknął się z objawami uwielbienia. Każdemu może w głowie przewrócić, jeżeli jedzie się do Warszawy i nagle Andrzejewski pije z tobą wódkę. Matka Marka zawsze powtarzała, że nauczyli go pić koledzy literaci. Poza tym on chyba po prostu miał nie za mocną głowę - twierdzi A. Czyżewski. - Marek, podobnie jak dziecko sprawdza wobec rodziców ich cierpliwość, zaczął sprawdzać, do jakiego stopnia może pozwolić sobie na cynizm. Zaczęły pojawiać się opowieści o nim jako awanturującym się i pijącym pisarzu. Świadomie staram się obalać mit degenarata, który tylko chodził po knajpach i nie wiadomo, kiedy pisał.
Mit, do którego podstawy dał sam Hłasko, piszący po latach: „I myślałem o tym, iż całe życie żyłem tak, aby z chwilą kiedy zginę, nie zostało po mnie niczyje prawdziwe wspomnienie; i dlatego wymyślałem rzeczy, które nie zdarzyły się nigdy; i dlatego uciekałem przed wszystkim, co mogłoby się zdarzyć, gdyż bałem się ludzi i nie chciałem, aby nie zostało po mnie nic”.

Życie jak opowieść

Tym łatwiej zrozumieć uczucia dwudziestotrzyletniego wówczas Jacka Cieszewskiego, który w 1957 roku pracował w Panoramie. Pismo to, istniejące od niedawna, zaczęło drukować w odcinkach powieść „Głupcy wierzą w poranek” (wykpił to w Polityce nr 6 z 1958 roku Artur Sandauer). Ponieważ Hłasko przekazał tylko część maszynopisu, J. Cieszewski otrzymał za zadanie przywiezienie od autora dalszych odcinków. Pojechał do Zakopanego, gdzie Hłasko akurat przebywał.
- Wysłano mnie, bo liczono chyba, że jako prawie jego rówieśnik łatwiej złapię z nim kontakt. Miałem wydostać kolejne odcinki, a przy okazji przeprowadzić z nim rozmowę - opowiada. - Hłasko dla mojego pokolenia był już wówczas kimś wielkim. Rozmawiałem z nim, mając świadomość, że rozmawiam z Bogiem, chociaż był szalenie bezpośredni i otwarty. Zadałem mu jakieś pytanie, a on z wielką łatwością zaczął to zamieniać w opowiadanie o sobie, o swoich przeżyciach i emocjach, w sposób niezwykle barwny, bogaty w szczegóły. Słuchałem tego z zapartym tchem. Dopiero po wszystkim uprzytomniłem sobie, że to nie był wywiad, że w jego opowieści trudno ustalić, w którym miejscu kończą się jego autentyczne przeżycia, a w którym on zaczyna po prostu „pisać”. Po wspaniałej długiej rozmowie nagle poczułem się jak facet z pustymi rękami.
W „Sowie, córce piekarza” Hłasko napisał: „Dano ci życie, które jest tylko opowieścią; ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz (...)”.
Artykuł Jacka Cieszewskiego ukazał się w Panoramie 10. marca 1957 roku. Również w marcu 1957 ukazało się drugie wydanie „Pierwszego kroku w chmurach”. Trzecie pojawiło się w styczniu roku następnego, już z zaznaczeniem, że jest to książka uhonorowana Nagrodą Wydawców. W lutym tego samego roku Hłasko wyjechał za granicę. Do Polski już nigdy nie wrócił.
Pierwszą jego książką, która ukazała się po jego wyjeździe, w kraju był dopiero wydany przez Czytelnika zbiór opowiadań w roku 1976. Wcześniej, poza późniejszymi przekładami, wszystkie książki Hłaski ukazywały się dzięki paryskiej Kulturze. Wszystkie oprócz dwóch ostatnich. Jeden z fascynatów twórczości pisarza, Grzegorz Górecki, zatelefonował kiedyś bezpośrednio do Jerzego Giedroycia:
- Dlaczego pan nie wydał dwóch ostatnich książek Hłaski ? - zapytał.
- Bo mi się nie podobały - odparł beznamiętnie twórca Kultury.
Po prostu.

(Śląsk, 10/1996)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego