cz. 1 - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura > Marian Sworzeń

Jesteśmy dziećmi wszechświata

Rozmowa z Marianem Sworzeniem, autorem książki „Dezyderata. Dzieje utworu, który stał się legendą”.

- Dlaczego zainteresowałeś się „Desideratą”* i postanowiłeś napisać o niej książkę?

- Kiedy w 1994 roku byłem w Stanach Zjednoczonych, wybrałem się do kościoła świętego Pawła w Baltimore, by zobaczyć, jak wygląda miejsce, w którym znaleziono jakoby jej tekst. Spodziewałem się jakiejś wielkiej tablicy na murze świątyni. Zamiast tego zobaczyłem niewielką karteczkę w gablocie, na której napisano, że parafia nie ma nic wspólnego z wierszem o tytule „Desiderata”, bowiem napisał go niejaki Max Ehrmann. Kościół okazał się miejscem nie mającym nic wspólnego z autorem, który w Baltimore chyba nigdy nie był.
- Ale przecież „Desiderata” jest jak najbardziej związana z Baltimore! Na większości jej odpisów widnieje informacja, że znaleziono jej tekst właśnie w kościele świętego Pawła i to już w roku 1692, a na dodatek jest utworem anonimowym... Kościół się od tego odżegnuje?
- Moja książka, której podtytuł brzmi „Dzieje utworu, który stał się legendą”, służy właśnie pokazaniu, jak było naprawdę. Sam po raz pierwszy zetknąłem się z „Desideratą” chyba w 1994 roku przy okazji lektury albumu Piwnicy pod Baranami, której artyści wykonują ten utwór jako słowa ważnej dla niej pieśni od 1979 roku. W książce tej wyraźnie napisano, że jest to utwór anonimowego autora. A prawda jest taka, że „Desiderata” powstała w roku 1927 i zamieszczona została w 1948 roku w zbiorze „Wiersze”, którego autorem jest właśnie amerykański poeta Max Ehrmann.
- Skąd więc informacja o anonimowości tego utworu i jego kilkusetletniej tradycji?
- To bardzo proste. W roku 1956 proboszcz kościoła Frederick Ward Kates opublikował powielaczowy zbiorek dla wiernych, w którym na stronie tytułowej zamieścił słowa „Desideraty”, nie podając jednak nazwiska jej autora. Strona ta sygnowana jest datą 1692, bo to rok założenia parafii świętego Pawła. Najwidoczniej ktoś dotarł jakiś czas później tylko do tej jednej kartki, być może wydartej z całego zbioru, po czym w dobrej wierze dorobił do tego atrakcyjną legendę. Czasy temu sprzyjały. Lata 60. XX wieku to czas ekspansji hipisów, a utwór, mający formę podającej podstawowe życiowe prawa mantry, jak najbardziej spełniał ich oczekiwania i wskazywał normy zgodne z ich patrzeniem na świat.
- Czy przeżywałeś zaskoczenie poznając tę prawdę?
- Przeżyłem zaskoczenie, ale w pozytywnym sensie, inaczej książka by nie powstała. Poznawanie losu człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, było fascynujące. Poszukiwania informacji o nim nic mi nie ułatwiało. Dane o nim są wręcz szczątkowe, dlatego prześledzenie kolei jego życia wiązało się z koniecznością łączenia wielu wątków, docierania do dawno zapomnianych książek i wspomnień, odgrzebywania zatartych już śladów. Mogę chyba powiedzieć, iż była to bardziej praca detektywa niż badacza. Max Ehrmann jest w końcu twórcą nieznanym, bo nie ma swojej monografii nawet w USA. Udało mi się stworzyć jego portret, a moja książka jest pierwszą, jaka powstała na jego temat. Dotychczas tę funkcję pełnił jedynie jego dziennik, który był dla mnie źródłem podstawowych informacji, a jednocześnie punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. To w nim w pojedynczych stwierdzeniach znalazłem zdania i stwierdzenia, jakie później zamieścił w „Desideracie”, którą można określić jako jego życiowe credo.
- Napisałeś książkę o najważniejszym hipisowskim tekście, chociaż sam hipisem nigdy nie byłeś....
- Ehrmann też nim nie był, a napisał kultowy dla nich tekst! Nie był nim profesor Kazimierz Jankowski, który opublikował książkę „Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej”, najważniejszą dla tego pokolenia w Polsce. Co więcej, myślę, że gdybym uczestniczył w tym ruchu, nigdy bym swej książki nie napisał, ponieważ uznałbym legendę za rzeczywistość. Byłaby dla mnie oczywista. Dystans, jaki miałem do faktów, umożliwił mi podejście do sprawy w sposób obiektywny.
- A nie uważasz, że wskazując prawdę o „Desideracie”, odarłeś ją z legendy?
- Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie - czy warto? Nie odczuwam zadowolenia z podania prawdy ani nie mam poczucia misji z tym związanej. Staram się raczej pokazać, jak rzeczywistość płynie obok legendy. Bo prawda prawdą, ale niektórzy wolą pozostać przy pięknym micie. I mają ku temu prawo.


* Dla potrzeb wywiadu mój rozmówca przyjął powszechnie używaną formę „ta Desiderata”, jednak w swej książce stosuje spolszczoną wersję „Dezyderata” i używa jej w formie liczby mnogiej - „te Dezyderata”.

(Dziennik Zachodni, 306/2004)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego