Światło, które boli - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wojaczek

Bogusław Kierc opowiada o swojej książce o Rafale Wojaczku i o nim samym
Światło, które boli

Chociaż nie ma ku temu jakiejś specjalnej okazji ani okrągłej rocznicy, rok 2007 zamknie się wydaniem dwóch ważnych książek o Rafale Wojaczku. Lada moment na księgarskich półkach pojawi się publikacja zawierająca wywiady przeprowadzone przez Stanisława Beresia z jego przyjaciółmi, a już od dwóch miesięcy dostępne jest opracowanie Bogusława Kierca „Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera”. Śląsk rozmawiał z autorem podczas promocji książki w Instytucie Mikołowskim.

- Pisze pan o Wojaczku od lat. Proszę powiedzieć - kim dla pana był Rafał Wojaczek jako człowiek?

- Przede wszystkim był niesamowitym poetą. Mówię - niesamowitym, a nie wielkim, bo często powtarzam, a nie chodzi tu o żadne emocjonalne zadęcie, że był twórcą genialnym. Był pierwszym, który przez poezję tak mocno przebijał - się oraz sobą - to, co najważniejsze. To najważniejsze było dotykalne, bolesne, poprzez ciało. Było to prawdziwe w takim sensie, że wręcz ocierające. Wojaczek zaistniał akurat wtedy, gdy poezja lubowała się w pięknosłowiu. Używano takich pojęć, jak poezja wzoru albo formulizm, a w czytelniczej świadomości dominował model wiersza „hybrydowców”. I nagle w tym wszystkim pojawił się ktoś, kto te zabawki zepsuł, bo pisał bezkompromisowo, nie stroniąc od ryzyka. Wracając zatem do pytania – to najpierw pojawia się poeta. Dopiero potem pojawia się człowiek.
- Przyjaciel?

- Bardzo się boję tego określenia i się od niego uchylam. Mój kłopot polega na tym, że zawsze obciążałem przyjaźń pewnymi warunkami, które są dość radykalne. Sam nie potrafię powiedzieć, i w tym nie ma żadnej upozowanej skromności, czy ja te warunki wobec Rafała spełniałem.
- Czyli raczej był dobrym znajomym? Kolegą?

- Powiedziałbym, że to była jeszcze zupełnie inna relacja. Oczywiście, gdybyśmy sobie powyjaśniali mnóstwo rzeczy, które dotyczą przyjaźni, to może wówczas można by było o niej mówić. Ja się już dzisiaj nie stroszę, gdy słyszę tego typu określenie, ale to było coś innego.
- Może to wynika z tego, że po śmierci Wojaczka bardzo mu się tych przyjaciół namnożyło?
- To racja. Ja ich jednak bardzo niewielu potrafię wyliczyć. Sam Rafał, nie przypominam sobie, czy w mojej obecności kiedykolwiek o kimkolwiek wyraził się w ten sposób. Dlatego łatwiej jest mi uważać siebie za kogoś, kogo nazwałbym powiernikiem. Odnoszę to do jego dzieła i poezji, ale przebywając z nim, również tak to odczuwałem. Rzecz ciekawa, dopiero pisząc tę książkę, zacząłem się zastanawiać, jak to było na odwrót, to znaczy jaka była relacja Rafała do mnie. Wcześniej mnie to nie zajmowało, naprawdę. Nie było dla mnie ważne, kim ja jestem w jego życiu.
- Napisał pan książkę „Rafał Wojaczek. Prawdziwe życie bohatera”. No właśnie - prawdziwe, to znaczy jakie?

- Muszę najpierw podkreślić, że ja nie wierzę w biografie, w jakiekolwiek biografie. Ta książka jest, wierzę, tym, co zapowiada tytuł. Zająłem się prawdziwym życiem bohatera, a więc tym, co on sam nazywał prawdziwym życiem. Inaczej powiedziałbym, że jest to, używając jego słów pożyczonych od Miłosza, inna bajka o Rafale Wojaczku. Uczyniłem to, opierając się na faktach, na dokumentach różnego typu, na jego wierszach oraz na tych dokumentach najprawdziwszych, czyli żywej ludzkiej relacji.
- Kim wobec tego był ten prawdziwy bohater? Wrażliwym poetą czy, jak chcą niektórzy, pijaczkiem piszącym obrazoburcze wiersze?
- To drugie zupełnie odpada! Ten prawdziwy bohater to jest to niezwykłe światło, które Rafał próbował czasem opisać, a które mu dolegało. Dziwnie to brzmi, wiem. Światło, które go bolało i które było w nim. Które było jego cierpieniem. Jego wielkością, ale i jego nędzą. Nie da się tego ująć w jakąś jedną formułę. Zawsze się zżymam, kiedy się Wojaczka próbuje okrawać, żeby dobrze pasował w określone ramy. A to nie był jeden określony typ. Po prostu - pojawił się na tej planecie ktoś, kto zdecydowanie nie mieścił się w żadnych gotowych formułach. Nie było przed Rafałem nikogo takiego i po nim również nie było.
- O Wojaczku napisano wiele rzeczy, w tym również nieprawdziwych, ale nawet one wzmagają jego legendę i zainteresowanie nim. Czy to wszystko dobrze służy jemu i jego poezji?
- Okazuje się, że dobrze mu służy jego poezji, choć nie wiem, czy również samemu Rafałowi i jego wizerunkowi.
- Podobno twórca jest drugorzędny, bo tylko dzieło się liczy...
- To jest taka bajka, którą chętnie powtarzają od wieków sami autorzy, ale to nieprawda. Oni o tym doskonale wiedzą, bo dzieło to przecież rodzaj sekrecji. Ono jest transpozycją istnienia, dlatego nigdy nie wdawaliby się w taką ryzykowną, jak w przypadku Wojaczka, przygodę, gdyby to nie była kwestia życia i śmierci, a tylko samego dzieła, Gdyby szło o samo dzieło, byłaby to sprawa rzemieślnicza. Wtedy wystarczy sam talent. A tu jest coś więcej. Wojaczek był nie tylko utalentowanym poetą. On był genialnym twórcą.
- Od jego śmierci minęło ponad 36 lat. Można powiedzieć, że minęła epoka. Czy on nadal może być czytelniczo atrakcyjny?
- Oczywiście, że może, a co więcej, jest taki nadal, zaś świadczy o tym chociażby to, że w bardzo krótkim czasie ukazały się trzy wydania jego "Wierszy zebranych". Widzę też, co się dzieje z moją książką, jak ona szybko znika z półek. Żeby zrozumieć fenomen Wojaczka, wystarczy zajrzeć do jego wierszy. Dla przykładu - taki Leśmian czytany 30 lat po śmierci nadal był gigantycznym poetą, ale już wyłącznie w kategoriach historii literatury. Rafał Wojaczek się takiemu traktowaniu nie poddaje. Jego wiersze pozostają tak świeże, jakby były teraz pisane!
- Znajdujemy się w miejscu, w którym Wojaczek spędził ogromną część swego życia. Teraz jest tu Instytut Mikołowski, ale kiedyś to było jego rodzinne mieszkanie, tu się wychował, siedzimy akurat w jego dawnym pokoju. Nie chciałbym wpaść w górnolotność, ale czy obecność tutaj ma dla pana jakieś znaczenie?

- Powiedziałbym wręcz, że ma znaczenie prawie organiczne. Znalazłem się tu pierwszy raz wiele lat po śmierci Rafała. Paweł Targiel, dyrektor Instytutu, zrobił mi wtedy prezent. Wprowadził mnie do tego pokoju i wyszedł. Zostawił mnie samego. Pamiętam, że akurat była burza. Za oknem ulewa i błyskawice, a ja sobie chodziłem i oglądałem wiszące na ścianach tablice z wierszami Rafała. W pewnym momencie odwróciłem się i w jednej chwili zamarłem. Stał za mną Krzyś Siwczyk, a trzeba wiedzieć, że to było tuż po premierze filmu „Wojaczek”, w którym właśnie on zagrał tytułową rolę! Proszę sobie wyobrazić, co wtedy pomyślałem, bo przecież cała ta sytuacja nie była wyreżyserowana! A dopowiadając na pańskie pytanie - pierwsze spotkanie poświęcone mojej książce odbywa się właśnie tutaj, dlatego można chyba mówić o sytuacji wręcz symbolicznej.


(okrojona wersja w: Śląsk, 11/2007)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego