Maciej Pieprzyca - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wywiady

Nie zamierzałem być arbitrem
mówi Maciej Pieprzyca, reżyser filmu „Jestem mordercą”

- We wtorek Telewizja Polska wyemitowała twój film o sprawie Zdzisława Marchwickiego. Od morderstw popełnionych przez „wampira z Zagłębia” minęło trzydzieści lat, a od procesu, w którym skazano osoby oskarżone o te czyny, prawie ćwierć wieku. Co cię skłoniło do zainteresowania się tą sprawą?
- Pamiętam z dzieciństwa, jak w czasie procesu mówiono o nim w domu. Kiedy studiowałem dziennikarstwo, w 1988 roku oprowadzono nas po Izbie Pamięci w Wojewódzkiej Komendzie Milicji w Katowicach. Funkcjonariusz pokazywał dowody świadczące o tym, że skazany na śmierć Zdzisław Marchwicki był mordercą kobiet. Jak wszyscy, którzy nie znali sprawy głębiej, byłem przekonany o jego winie. Dlatego szokiem stały się dla mnie artykuły nieżyjącego już Zenona Borkowskiego, które na początku lat 90. zaczęły pojawiać się w „Tak i Nie”. Pisał o swoich obserwacjach z procesu, które podważały oficjalną wersję zdarzeń. No a kilka lat później przypadkowo poznałem Henryka Marchwickiego, brata Zdzisława, skazanego w tym procesie na 25 lat, który wyszedł na wolność pięć lat wcześniej. Poznałem człowieka niepogodzonego. Więzienie, które może działać demoralizująco, jego w sensie moralnym uszlachetniło. Opowiedział mi swoją wersję wydarzeń. Wówczas postanowiłem zrobić film o nim, o tej sprawie.

- Przywołałeś artykuły Zenona Borkowskiego. W ostatnich latach poza nim kilka innych osób zaczęło podważać opinie o winie Marchwickich. Zaczęto coraz głośniej mówić, że w rzeczywistości to oni stali się ofiarami. Czy tak było naprawdę?
- Nie przystępowałem do filmu z taką tezą. Ja w nim niczego nie udowadniam, chociaż oczywiście moim zamiarem było zbliżenie się do prawdy. Oparte na poszlakach śledztwo i jego mechanizmy pozostawiały wiele do życzenia, ale oczekiwania społeczne i polityczne były jednoznaczne. Film opowiada o zakłamaniu, które funkcjonuje do teraz i o przekonaniu ludzi, że wszystko było w porządku. Wiele osób wypowiadających się w nim jest przekonanych, że skazano niewinnych ludzi, ale są też tacy, według których skazano mordercę. Ja nie mam prawa jednoznacznie powiedzieć, czy Marchwicki był winny, czy nie. Nie zamierzałem być arbitrem.

- Tytuł filmu brzmi jednoznacznie – „Jestem mordercą”.
- Jest on parafrazą słów Zdzisława Marchwickiego. Gdy zapytano go na sali sądowej: „Czy oskarżony jest mordercą?” odparł: „Z tego, co się dowiedziałem, co usłyszałem, to tak”. To mówi samo za siebie. Trzeba też pamiętać, że prokurator Leszek Polański, po pięciu latach prowadzenia śledztwa, odmówił oskarżenia Marchwickiego, bo nie był przekonany, że to on był mordercą. W tych czasach była to bardzo odważna decyzja. W grupie dochodzeniowej istniała tak zwana „grupa niewierzących”, chodzi o oficerów, którzy od samego początku mieli duże wątpliwości i mówili otwarcie, że ich zdaniem nic nie wskazuje, iż Marchwicki jest sprawcą. Dla nich nie były to łatwe oświadczenia, często byli później za to represjonowani. A trzeba powiedzieć, że do sprawy zaangażowano najlepszych oficerów, przecież Marchwicki był wówczas wrogiem publicznym numer 1.

- Co było najtrudniejsze podczas powstawania tego filmu?
- Na pewno skłonienie niektórych ludzi do wystąpienia w nim. Wiele osób nie chciało tego uczynić.

- Najtrudniej było chyba przekonać do tego rodzinę? Dzieci i żona się zgodzili...
- To racja. Żona Zdzisława, Maria Marchwicka, wzięła udział w filmie, przedstawiła jednak teraz zupełnie inną wersję zdarzeń niż wówczas. Prawda jest dla niej okrutna. Wtedy za obietnicę pieniężnej nagrody, a była to gigantyczna, jak na tamte lata, kwota 1 mln zł, pomówiła swojego męża. Jej zeznania przyczyniły się do skazania Zdzisława Marchwickiego na karę śmierci. Syn Zbigniew także zgodził się mówić bez większych oporów. Córka miała pewne wątpliwości, ale udało mi się przekonać ją, że chcę pokazać prawdziwą wersję, że nie gonię za tanią sensacją. Zgodziła się i jestem jej za to wdzięczny.

- A czy nie potraktowali tego po prostu jako okazji do przedstawienia swojego punktu widzenia?
- Zdobycie ich zaufania nie było łatwe. Przecież wciąż funkcjonuje przeświadczenie o winie Marchwickiego. Film fabularny „Anna i wampir” zrealizowany na zamówienie milicji kilka miesięcy temu miał kolejną emisję telewizyjną, w bibliotekach można pożyczyć książki „Kryptonim Anna” i „Wampir”. W nich Marchwicki ukazany jest jako okrutny morderca. Skąd oni mieli wiedzieć, czy nie zamierzam zrobić sensacyjnego materiału o rodzinie wampira? Uwierzyli jednak, że zamierzam rejestrować wspomnienia i ukazać historyczny wymiar sprawy.

- Kto nie zgodził się mówić?
- Nie zgodzili się również skazani w procesie siostra i siostrzeniec. Ja im się nie dziwię, wiele wycierpieli. Nawet ich specjalnie nie namawiałem, bo wiedziałem, że oni chcą zapomnieć. Ułożyli sobie życie i nie zamierzają wracać do tej sprawy. To ich prawo. Odmówiła kobieta, która przeżyła napad. Nie zgodziło się też kilku oficerów z tych „wierzących” w winę Marchwickich. Wiele osób zgodziło się na rozmowę, ale odmówili wystąpienia przed kamerą. Z oczywistych powodów nie ma w filmie osób, które zmarły. Już w czasie powstawania filmu zmarł sędzia Ochman, który wydał wyrok. Wcześniej zgodził się na udział w zdjęciach. Nie żyje również gen. Jerzy Gruba, naczelnik grupy „Anna” powołanej do złapania mordercy.

- Miałeś chwile zwątpienia?
- W pewnym momencie nie byłem przekonany, czy uda mi sie opowiedzieć tę historię środkami, którymi dysponowałem. Jak już powiedziałem, zmarł sędzia, a wiele osób nie chciało wypowiadać się przed kamerą. Największym ciosem było to, że zabrakło nieoczekiwanie głównego bohatera, gdyż już w trakcie powstawania filmu zginął Henryk Marchwicki! Zabił się, spadając ze schodów. Zacząłem się obawiać, czy będę mógł zrobić ten film dobrze, że będzie niepełny. Zauważyłem jednak, że dla osób, które tak trudno było mi wcześniej przekonać do sensu jego nakręcenia, stał się ważny. Zrozumiałem, że warto go zrobić dla nich, dla oficerów, którzy woleli zrezygnować z kariery, niż przyłożyć się do skazania niewinnych ludzi, dla prokuratora Polańskiego, który miał odwagę powiedzieć „nie”, dla dzieci Zdzisława i Henryka Marchwickich, które przeżyły gehennę.

- Jest to twój trzeci film dokumentalny. Wcześniejsze – „Inna” oraz „Przez nokaut” zostały bardzo dobrze przyjęte, zdobywały nagrody. Ten już obecnie zyskuje rozgłos, premierowa projekcja w warszawskim kinie „Muranów” zgromadziła pełną salę. Jak widzisz obecnie swoją pozycję jako twórcy?
- Jestem wciąż na dorobku, aczkolwiek rzeczywiście moje nazwisko jest w kontekście filmu dokumentalnego rozpoznawalne. Twórca czuje się spełniony, gdy może robić następne filmy, gdy ma propozycje ich zrobienia. Ja takowe dostałem.

(Dziennik Zachodni, 92/1998)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego