Mościcki w Tychach - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > artykuły > Mościcki i Krynicki

Kim była Irena? Gdzie jest Marta? Co się stało z Jackiem?
Mościcki w Tychach

Ignacy Mościcki gustował w wódce Baczewskiego. Mowa o trunku wytwarzanym w założonej w 1782 roku w podlwowskiej Wybranówce gorzelni, która po czasie stała się firmą znaną w całej Europie. Prezydent pijał go, goszcząc w latach 30. ubiegłego wieku w Tychach.

Rodzinne wizyty
Jego wizyty w tym prowincjonalnym górnośląskim miasteczku, liczącym wówczas około 12 tysięcy dusz, są bliżej nieznane nawet jego biografom.

- Mościcki w Tychach? Nie słyszałem - przyznaje szczerze profesor Marian Marek Drozdowski, redaktor jego wydanej w 1993 roku „Autobiografii”.

Trudno się dziwić. Urzędujący wówczas prezydent RP nie przyjeżdżał tu bynajmniej w ważnych państwowych sprawach. Były to wizyty, które nazwać można rodzinnymi odwiedzinami, choć to stwierdzenie niesie za sobą ewidentne znaki zapytania. Mościcki przyjeżdżał do Tychów, by spotkać się z rodziną Krynickich. Stefan Krynicki był miejscowym lekarzem, dyrektorem tutejszego szpitala. Jego żona, Irena, była z prezydentem spowinowacona. Pytanie - na ile? Tyszanie nie są zgodni co do ich pokrewieństwa.


Wujek prezydent

Zmarły w grudniu 1997 roku Alfons Wieczorek, syn przedwojennego naczelnika miasta, wówczas kilkunastoletni chłopak, w swoich wspomnieniach z młodości napisał: „Obok naszego domu wybudował swoją willę dr Krynicki, bardzo dobry lekarz, od biednych nie brał pieniędzy. Ów lekarz poślubił żonę - siostrę naszego prezydenta, I. Mościckiego, który to 3 do 4 razy w roku odwiedzał swoją siostrę w Tychach. Wtedy to dr Krynicki przychodził do naszego lokalu (lokal ten prowadził mój straszy brat, Stefan) i kupował: żytnią, rektyfikacji warszawskiej i wódkę Baczewskiego. Oba domy graniczą płotami, a wtedy była jeszcze specjalna furtka w płocie, którędy dr Krynicki wchodził, a pan prezydent czekał na swojego szwagra w ogrodzie”.
Znany powojenny rzeźbiarz Augustyn Dyrda twierdzi, że żona Krynickiego nie była jednak siostrą, lecz wychowanicą Ignacego Mościckiego. Podobną opinię wyraża Dorota Straszecka, do teraz mieszkająca w domku sąsiadującym z dawnym tyskim szpitalem.

Prof. Marian Drozdowski z Warszawy podczas naszej telefonicznej rozmowy nie krył sceptycyzmu:

- W kręgu Mościckiego są setki osób, dla których był teoretycznie ojcem chrzestnym - stwierdził.
To racja. Działa nawet skupiające obecnie już tylko kilkunastu starszych panów stowarzyszenie chrześniaków prezydenta Mościckiego. Jednym z jego członków był zmarły kilka miesięcy temu Ignacy Poloczek z podpszczyńskich Kobielic.
Urodził się w roku 1935. Jak pisała przed niespełna rokiem na łamach „Dziennika Zachodniego” Sylwia Plucińska, najprawdopodobniej gminna władza zgłosiła ten fakt do wyższych urzędów, gdyż od 1926 roku obowiązywał w II Rzeczpospolitej dekret, na mocy którego każdy siódmy syn w rodzinie – „praworządnej, uczciwej, szlachetnej i cnotliwej" - automatycznie zostawał chrześniakiem prezydenta Ignacego Mościckiego. Mały Poloczek dostał od niego książeczkę oszczędnościową z wkładem na 50 zł (wartym wtedy pół krowy) i wpisem: „Rzeczpospolita wita Cię, nowy obywatelu, i życzy, abyś swe całe swe życie miał opromienione słońcem szczęścia i powodzenia. Pamiętaj, że przyszłość Twoja zależy od Twojej pracy, sumienności i przezorności, a blaskiem życia Twego będzie świadomość spełnienia obowiązków względem rodziny i Państwa”.

- Nie wiem, kto mnie trzymał do chrztu - mówił Plucińskiej. - Prawdopodobnie musiała to być jakaś urzędowa osoba, która reprezentowała prezydenta, może wójt albo starosta. Książeczkę trzymam do teraz na pamiątkę, chociaż swojego chrzestnego znałem tylko ze zdjęcia.
Irena chrześniaczką Mościckiego, przynajmniej na mocy dekretu, być jednak nie mogła, gdyż w latach 30. była kobietą około 30-letnią, „dobrą i bardzo przyjemną”, jak zapamiętała ją Anna Drabik, kucharka Krynickich w latach 30.

- Była chyba agronomem z wykształcenia - opowiadał Alfons Wieczorek.
- Według relacji mamy doktorowa mówiła o Mościckim jako o swoim wujku - opowiada córka Drabikowej Regina.
Nie wie jednak, jakie tak naprawdę było między nimi pokrewieństwo.


Niepewna kwarta

Wątpliwości, co do tego, że Mościcki w Tychach bywał, nie ma autor notki zamieszczonej na stronie 34 wydanego w 2007 roku opracowania „Tyskie vademecum piwa”. Napisał w niej: „Na pewno Tyskiego [chodzi o piwo] kosztował, i to często, Ignacy Mościcki, kiedy odwiedzał swoją mieszkającą w Tychach rodzinę. Wizyty prezydenta II Rzeczypospolitej budziły w mieście poruszenie. Widywano go wówczas w browarze, gdzie jako chemik z wykształcenia żywo interesował się technologia produkcji piwa, nie żałując sobie kwarty Tyskiego”.

Jako, że brak do niej przypisu, przypuszczać można, że oparł się na wcześniejszej browarnianej publikacji, czyli książce „Piwne historie”, której zresztą jest współautorem. Znalazło się w niej cytowane przez nas wcześniej wspomnienie Alfonsa Wieczorka, z którego wyciągnięto daleko idące i niepotwierdzone wnioski. Wszak według Wieczorka Mościcki wolał wódkę.


„Rycz, synek, rycz”
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Kryniccy się do Tychów sprowadzili, ale było to nie później, niż w roku 1932, bo wtedy właśnie pochodząca z Miechowic Anna Drabik dostała u nich pracę. Dowiedziała się, że doktor szuka kucharki. Przyjechała do Tychów i została przez niego zatrudniona.

- Najpierw wzięto mnie na miesiąc na próbę - wspominała przed laty na łamach książki „Dawno temu w Starych Tychach”. - Dostałam własny pokój.
Kryniccy mieszkali na pierwszym piętrze gminnego domu, sąsiadującym z magistratem, ale rok później zaczęli budowę własnego przy ul. Nowokościelnej, do którego się przeprowadzili. Znajdował się tuż przy kierowanym przez doktora szpitalu. Krynicki miał opinię znakomitego lekarza.
- Był wysokim, przystojnym mężczyzną. Miał bardzo dobre podejście do pacjentów, którzy mu ufali - opowiada Augustyn Dyrda, który trafił na oddział w 1935 roku. - Pękły mi ścięgna w nodze i strasznie krzyczałem. Zapytał: „Dlaczego ty tak ryczysz?” Odpowiedziałem: „Bo wtedy mnie mniej boli”. Wtedy on odparł: „To rycz, synek, rycz”.
Żona Dyrdy, Mirosława, dodaje, że w szpitalu kobiety, które miały przejść operację, nie miały nic przeciwko temu, ale pod warunkiem - że przeprowadzi ją doktor Krynicki.

Anna Drabik, która pracowała u Krynickich do 1936 roku, wspominała przed laty:
- Doktor po śniadaniu szedł do szpitala, a po powrocie przyjmował w domu. Do poczekalni przy gabinecie wchodziło się osobnym wejściem.
Ona gotowała, zaś inna pani, Gertruda Chrobok, opiekowała się Martą, córką Krynickich, z którą w 1936 roku chodził do szkoły jej mieszkający do teraz w Tychach rówieśnik Paweł Grychtolik.

- Była szczuplutka i grzeczna - pamięta to jak dziś i pokazuje na fotografię z tamtych lat. - Chodziła do naszej klasy, chociaż byli w niej sami chłopcy, pewnie dlatego, że jej uczniem był też mieszkający z Krynickimi chłopak.
Ten chłopak nazywał się Jacek Horzelski. Zdaniem Doroty Straszeckiej został przez Krynickich adoptowany.
- Oboje wyróżniali się spośród reszty tym, że mówili czystą polszczyzną - pamięta Grychtolik.

Widać ich na fotografii z pierwszej klasy wykonanej w 1937 roku. Na zdjęciu zrobionym rok później są nieobecni. To dlatego, że Krynickich już wtedy w Tychach nie było.


Luxtorpedą do Warszawy
Irena wraz z dziećmi wyjechała do Warszawy. Stało się to krótko po tragicznej śmierci doktora.
Augustyn Dyrda przypuszcza, że był to rok 1937:

- Pisała wtedy o tym gazeta „Siedem Groszy” - opowiada. - Doktor miał operować urzędnika z browaru, miał mu uciąć nogi. Do takich operacji zwykle sprowadzał różnych specjalistów. Tutaj specjalnie jechał po takiego do Warszawy „Luxtorpedą”, pociągiem pędzącym z szybkością 160 kilometrów na godzinę. Doszło do wypadku, w którym zginął.

„Luxtorpeda” była cudem ówczesnej techniki kolejowej. Pojazd osiągał niebotyczną jak na owe czasy prędkość. Dla przykładu - czas jego przejazdu między Krakowem a Zakopanem nie został pobity do chwili obecnej.
Dorota Straszecka w książce „Dawno temu w Starych Tychach” stwierdza, że Krynicki wybrał się do Warszawy do chorego Mościckiego. Pierwotnie miał jechać zwykłym pociągiem, ale długo przyjmował pacjentów i zdążył dopiero na „Luxtorpedę”. Mniejsza jednak o szczegóły.


Zabici i ranni
W dziale mikrofilmów Biblioteki Śląskiej zachowały się roczniki ukazującego się w latach 1932 – 1939 dziennika „Siedem Groszy”, choć brak pojedynczych egzemplarzy. Nie ma chociażby tego z 17 stycznia 1937, w którym opisano katastrofę kolejową w Mysłowicach. Z następnych numerów, nawiązujących do tego wydarzenia, wynika jednak, że nie był to ten wypadek, w którym zginął Krynicki.
21 marca dziennik w jednym z artykułów donosi o obawach pasażerów „Luxtorpedy” pisząc, że doczepiony do całego składu dodatkowy wagon grozi wykolejeniem. Te słowa zabrzmiały proroczo w kontekście gazetowej czołówki z 26 marca donoszącej wielkimi literami na pierwszej stronie o katastrofie w Rudnikach niedaleko Częstochowy: „Trzy osoby zabite, około 20 rannych”. Dzień wcześniej zdążająca do Warszawy Luxtorpeda z powodu błędu dróżnika uderzyła w inny stojący na tym samym torze pociąg. Wśród wymienionych na łamach ofiar nie ma jednak nazwiska doktora Krynickiego.
Grychtolik widzi wytłumaczenie:

- Do wypadku, w którym on zginął, doszło w roku 1938 - uważa.
Na łamach zachowanych w katowickiej książnicy egzemplarzy „Siedmiu Groszy” nie sposób jednak doszukać się o tym informacji. Trudno powiedzieć, czy to z powodu zdekompletowanego rocznika 1938, czy też z innych względów. Być może tym razem nie była to katastrofa, jak ta pod Rudnikami, lecz pomniejszy wypadek, zatem ograniczono się do jakiejś krótkiej notki w środku gazety, tym bardziej, że czołówki pisma zajmowały w tym czasie artykuły poświęcone takim zdarzeniom jak anszlus Austrii, zajęcie Zaolzia czy też śmierć księcia pszczyńskiego. Grychtolik pamięta jednak, że pewnego dnia, była to niedziela, radio z samego rana doniosło o tym zdarzeniu.
To nie zmienia faktu, że tym samym zakończyły się wizyty Mościckiego w Tychach. Nie wiadomo też, co stało się z Ireną Krynicką i jej dziećmi. Być może we wrześniu 1939 roku wyjechała z nimi z Polski przez Rumunię na Zachód? Może została w okupowanej stolicy i zginęła w Powstaniu Warszawskim? A może przeżyła wojnę i ona, i Marta, i Jacek? Kto wie. Niestety, pewnie już nigdy nie doczekamy się odpowiedzi na te pytania.

(Śląsk, 5/2008)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego