Joanna Helander - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > artykuły

W instytucie Mikołowskim trwa wystawa fotografii Joanny Helander, artystki mieszkającej w Szwecji, lecz urodzonej w Rudzie Śląskiej
Familoki są piękne!

Urodziła się w 1948 roku. Dzieciństwo i lata młodości spędziła w Rudzie Śląskiej, w należącej do jej babci kamienicy przy ul. Wolności. Od ponad 30 lat Joanna Helander z domu Koszyk mieszka w Szwecji. Jest jednym z najbardziej znanych w świecie skandynawskich fotografów.

Miesiąc za każdą minutę

- Moja przygoda z fotografią zaczęła się w latach 60. Przyjeżdżali wówczas do nas do Rudy Śląskiej znajomi Szwedzi. Zafascynowały mnie zdjęcia, które nam robili, szczególnie ich formaty. Nasze, wykonywane wówczas zorkami i smienami, były malutkie, a tamte, robione dobrym sprzętem, w porównaniu z nimi ogromne - wspomina pani Joanna.
Była wówczas nastolatką szukającą pomysłu na życie i swego miejsca w świecie. Drogą ku temu miały być studia językowe na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dostała się na romanistykę.
- Nie myślałam jeszcze wówczas o fotografowaniu jako zawodzie - przyznaje. - Zajęłam się nim dopiero w Szwecji.
Wtedy jednak nie wiedziała jeszcze, że w ogóle wyjedzie z Polski.
- Byłam dziewczyną niepokorną i niezależnie myślącą - opowiada o sobie. - Dlatego wzięłam wiosną 1968 roku udział w zajściach po wydarzeniach marcowych w Warszawie. Jesienią, po inwazji w Czechosłowacji, zaprotestowałam wspólnie z siostrą i koleżanką. Wywiesiłyśmy w Domu Studenta Żaczek w Krakowie, gdzie mieszkałam, plakat z napisem „Ręce precz od Czechosłowacji”. To była nasza spontaniczna reakcja na przemoc.
Dziewczyny zauważył opiekun społeczny, który zadenuncjował je Służbie Bezpieczeństwa. Plakat wisiał raptem dziesięć minut.
- Za każdą dostałam miesiąc więzienia - mówi artystka. - Ukarano tylko mnie. Fakt aresztowania wydał mi się tak komiczny, że podczas przesłuchania zachowywałam się bezczelnie i ironicznie.
W jej domu w Rudzie Śląskiej odbyła się rewizja, a ona trafiła do więzienia w podkrakowskich Myślenicach.
- To było paskudne. Miałam 20 lat, a dziecka się do więzienia nie pakuje - stwierdza.

Inne spojrzenie
Po wyjściu z więzienia o studiach musiała zapomnieć.

- Wróciłam do Rudy Śląskiej, gdzie nie mogłam znaleźć pracy ani jakiegoś mentalnego zaczepienia - opowiada. - Postanowiłam wyjechać z Polski. W tamtych czasach umożliwiało mi to tylko małżeństwo z obcokrajowcem, dlatego wyszłam za mąż za Szweda.

Stało się to w 1971 roku. Opowiada, że od razu poczuła się tam jak u siebie w domu.
- Ten kraj i ludzie otoczyli mnie dużą opieką. Poza tym mogłam czytać, co chciałam, oglądać filmy, jakie chciałam. Mogę powiedzieć, że to było intensywne poczucie wolności. Emigracja nie była dla mnie czymś tragicznym - przyznaje.

Tam właśnie pomyślała o fotografowaniu jako przyszłym zajęciu.
- Myślę, że gdybym została w Polsce, zajęłabym się, jak Hanna Krall, reportażem literackim. Wydaje mi się, że nawet robię coś podobnego obecnie, ale za pomocą fotografii - kontynuuje.
Fotografowania uczyła się w Goteborgu. Właśnie z myślą o wystawieniu w tamtejszej bibliotece miejskiej zdjęć do swej pracy dyplomowej po raz pierwszy od wyjazdu przyjechała w 1976 roku do Polski.
- Ten pierwszy powrót był decydujący - mówi. - Nagle zobaczyłam Śląsk inaczej, jakby nowy szalenie interesujący świat.
Obecnie wraca tu regularnie. Fotografuje to, co świadczy o charakterze i tradycji naszej ziemi. Zachwyca się miejscami odchodzącymi w przeszłość.
- Piękne są na przykład stare familoki - uważa. - Są wyjątkowo malownicze.
Podczas tej pierwszej wizyty zrobiła materiał, który starczył na książkę. Otrzymała za nią stypendium miasta Goteborg. Później pojawiły się kolejne publikacje, a w 1983 roku zdobyła tytuł najlepszego fotografa w Szwecji.
- Miałam sporo szczęścia, ale widać tak miało być - mówi skromnie.

Przez lata swej kariery wykonały tysiące zdjęć. Do najbardziej znanych należą „Anioł z mojego podwórka” oraz fotografie Wisławy Szymborskiej.


Listy z Polski

Najbardziej dumna jest jednak ze swojej książki „Gerard K. Listy z Polski” poświęconej ojcu. Ukazała się tylko po szwedzku.

- Trwało parę lat, zanim opanowałam szwedzki, ale obecnie znam go już bardzo dobrze. Piszę wyłącznie w tym języku - przyznaje Joanna Helander.
Sporo również tłumaczy, między innymi wiersze Stanisława Barańczaka i Ryszarda Krynickiego, które opublikowała, ilustrując swoimi fotografiami.
- Mam potrzebę tłumaczenia na szwedzki to, co wartościowe w literaturze polskiej - mówi. - Jeżeli chodzi o Krynickiego, jego wiersze były dla mnie olśnieniem.
Z rodzinnym krajem utrzymuje stały kontakt. W 1981 roku zorganizowała w Goteborgu festiwal niezależnej kultury polskiej, przed dwoma laty gościła naszych młodych poetów. Kiedy przyjeżdża na Śląsk, zatrzymuje się jednak u swej rodziny w Czerwionce.
- W Rudzie nikogo już nie mam - mówi ze smutkiem.


(Dziennik Zachodni, listopad 2004)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego