Andrzej Czyżewski - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura

Marek Hłasko we wspomnieniach kuzyna
Opowieść o pięknym, dwudziestoletnim

Dziś o godzinie 17. w tyskiej księgarni „Biały Ptak” rozpocznie się spotkanie zorganizowane z okazji zakończenia przez wydawnictwo „Da Capo” edycji „Dzieł zebranych” Marka Hłaski. Jego bohaterem będzie Andrzej Czyżewski, kuzyn pisarza, a właściwie cioteczny brat, gdyż ich matki były rodzonymi siostrami.

Starszy o trzy lata od kuzyna Andrzej Czyżewski jak nikt inny poznał koleje jego życia. Do około 1950 roku wychowywali się właściwie razem, gdyż mieszkali blisko siebie, najpierw w Warszawie, a po zakończeniu wojny we Wrocławiu. Z tych najwcześniejszych lat pamięta go jako spokojnego, wrażliwego chłopca, aczkolwiek czasami wprawiającego najbliższych w osłupienie.
- Marek został ochrzczony dopiero w wieku dwóch lat. Sakrament przyjmował, sam odpowiadając na pytania księdza. Gdy ten zapytał go, czy wyrzeka się złego ducha, Marek odpowiedział, że nie. Ta historia stała się anegdotą opowiadaną później w czasie rodzinnych spotkań - opowiada Andrzej Czyżewski.
Wtedy jeszcze nikt nie przewidywał, że chłopak stanie się pisarzem. Lubił czytać, miał bogatą wyobraźnię, był bardzo wrażliwy, ale żadnych pisarskich prób nie podejmował. Co prawda, dopiero po latach okazało się, że tuż po wojnie krótko prowadził pamiętnik, ale trudno doszukiwać się w nim oznak drzemiącego w Hłasce talentu. Ten objawił się dopiero w czasie, kiedy drogi kuzynów rozeszły się już na stałe i to nie tylko dlatego, że Hłasko wraz z matką powrócił do Warszawy. Na początku lat 50. pan Andrzej rozpoczął studia architektoniczne, zaś Marek, w efekcie kłopotów w szkole, rzucił naukę i po sfałszowaniu daty urodzin w dokumentach, podjął pracę jako szofer. Po jakimś czasie wytypowano go jako korespondenta terenowego „Trybuny Ludu”. Rezultatem doświadczeń zawodowych stała się pierwsza powieść „Baza Sokołowska”, a później „Następny do raju”, pierwotnie powstająca jako „Głupcy wierzą w poranek”, zaś z adaptacji filmowej znana pod tytułem „Baza ludzi umartych”. Tę pierwszą Andrzej Czyżewski poznał jeszcze z maszynopisu, gdyż Hłasko przepisywał ją w 1953 roku na jego maszynie, kiedy odwiedził kuzyna we Wrocławiu.
- Mieszkał wtedy u nas od marca do czerwca - mówi Andrzej Czyżewski. - Dosyć szybko zmęczył się rolą grzecznego siostrzeńca, gdyż moja matka żądała, aby o 22.00 czy 23.00 był w domu, chciała wiedzieć, co się z nim dzieje. Jemu się to znudziło i wtedy przeniósł się do swego przyjaciela Stefana Łosia, ówcześnie prezesa Związku Literatów we Wrocławiu. W tym czasie w tajemnicy przed wszystkimi wdał się w romans ze starszą o cztery lata sekretarką w tym związku.
Kiedy pierwsze jego próby literackie spotkały sie z pełnymi uznania ocenami, rzucił pracę i postanowił utrzymywać się z pisarstwa.
- W Warszawie, gdzie w karierze pisarskiej pomagał mu chociażby Jerzy Andrzejewski, Marek zaczął spotykać się z coraz większymi objawami uwielbienia - opowiada Andrzej Czyżewski.
Jego zdaniem kuzyn wieloma zmyślonymi bądź ubarwionymi opowieściami, jakoby biograficznymi, sam wykreował swój wizerunek buntownika, który przyciągał innych. To samo uczynił w „Pięknych, dwudziestoletnich”, książce przyjmowanej niemal przez wszystkich dosłownie, a w rzeczywistości zawierającej wiele przeinaczeń i fantazji.
- W niej jest wiele efektownego zmyślenia. On nawet wspominał w listach chyba do Pawła Hertza, że pisze tę książkę, by rozbawić Giedroycia - opowiada Andrzej Czyżewski. - Kiedy w „Kulturze” ukazał się pierwszy odcinek, od razu wywołał replikę jednego z bohaterów, który napisał, jak w rzeczywistości wyglądał pobyt Marka w Izraelu. Przy okazji innych powieści były nawet procesy sądowe. Chodzi na przykład o „Drugie zabicie psa” czy też „Nawróconego w Jaffie”, gdzie Marek napisał w rozmowie bohaterów, że wszyscy Azderbale to złodzieje, a szczególnie ci z Wrocławia. Trzeba trafu, że rzeczywiście był ktoś o tym nazwisku i to właśnie z Wrocławia.
W czasie pobytu Hłaski w Warszawie kuzyn odwiedził go kilka razy:
- Przy mnie nie musiał się zgrywać na pijaka ani silnego faceta. Jemu się to jednak szybko nudziło, a ja to nawet rozumiem, bo kto nie lubi, mając dwadzieścia lat, być adorowanym i być ośrodkiem zainteresowania. Trudno się dziwić, że komuś się może w głowie przewrócić, jeżeli najpierw się jest wytykanym w rodzinie, że się nie potrafi skończyć szkoły, a po trzech latach wszyscy za tobą biegają i proszą o autograf.
W 1958 roku drogi kuzynów rozeszły się już całkowicie. Andrzej Czyżewski wraz z poślubioną niewiele wcześniej żoną Marią wygrał wówczas konkurs na projekt kościoła w Tychach, dokąd małżonkowie się przenieśli, choć świątynia nie powstała do dziś. W lutym tego samego roku Hłasko, wówczas z ugruntowaną sławą dzięki uhonorowaniu jego „Pierwszego kroku w chmurach” Nagrodą Wydawców, wyjechał na stypendium do Francji. Do Polski już nie wrócił.
Od dziesięciu lat Andrzej Czyżewski, dziś spadkobierca spuścizny po Marku Hłasce, dysponujący prawami autorskimi, właściciel największej kolekcji pamiątek z nim związanych, zbiera i archiwizuje wszelkie dotyczące go publikacje.
- Uczyniłem to na prośbę ciotki, matki Marka - wyjaśnia. - Wszystko, co było wcześniej u niej, mam teraz u siebie. Do wielu innych rzeczy dotarłem sam, na przykład do azylanckiego paszportu Marka. Mam wszystkie polskie wydania jego książek i większość tłumaczeń na obce języki. To wszystko bardzo mnie wciągnęło.
Obecnie Andrzej Czyżewski pracuje nad opracowaniem w miarę pełnego kalendarium dotyczącego życia Marka Hłaski. Zaznacza, że znajdą się w nim same udokumentowane fakty i nie będzie uwzględniało krążących o pisarzu nieprawdziwych legend.
- Widzę, jak strasznie leci czas - przyznaje mój rozmówca. - Dla młodych ludzi Marek pozostaje legendą, a przecież gdyby żył, miałby dopiero 64 lata.

(Dziennik Zachodni, 270/1997)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego