cz. 1 - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > literatura > Maciej Melecki

Rozmowa z poetą Maciejem Meleckim
Mikołowskie genius loci

15 lat po opublikowaniu przez Macieja Meleckiego debiutanckiego arkusza poetyckiego ukazała się książka „Zawsze wszędzie indziej” będąca wyborem wierszy z wszystkich wydanych przez niego dotychczas tomików.

- Pamiętasz pierwszy wiersz, który przeczytałeś, choć nie musiałeś tego robić?
- Jak najbardziej! Miałem 16 lat, gdy ukazała się książka „Kaskaderzy literatury”. Pomieszczono w niej utwory polskich pisarzy określanych mianem „przeklętych”. Usłyszałem o niej w telewizji. W omówieniu pojawiło się nazwisko Andrzeja Bursy, które prawdopodobnie musiało mi być wcześniej znane, dlatego wypożyczyłem ją w bibliotece. Przeczytałem ją całą. Najbardziej wciągnął mnie właśnie Bursa. Urzekł mnie jego styl poezjowania nastawiony na buntownicze opisywanie relacji ze światem oraz prosty język przemawiający do wyobraźni młodego człowieka.
- Myślałem, że wspomnisz raczej Wojaczka…
- On się pojawił trochę później. Jego wiersze początkowo nie były w stanie wywołać u mnie takiego uczucia bliskości, jak utwory Bursy, z którymi się utożsamiałem. Poezja Wojaczka była dla mnie jeszcze zbyt skomplikowana, bardziej przemawiały do mnie treści nastawione na dosłowność. Jednak już sama lektura jego wierszy wystarczyła, by na stałe zagościł w moim umyśle i emocjach.
- Rozumiem, że pierwsze swoje wiersze napisałeś właśnie pod wpływem „Kaskaderów”.
- Poznanie twórczości Bursy i Wojaczka było impulsem, który uwolnił to, co musiało we mnie drzemać. Te pierwsze moje wiersze były nieporadne i kalekie, jednak ziarno posiane zostało właśnie wtedy.
- Czy też byłeś w swoim pisaniu buntownikiem?
- Miałem wrażliwość uformowaną na niezgodzie wobec tego, co mnie otaczało i pewnie dlatego wiersze „przeklętych” trafiły u mnie na podatny grunt. To były lata 80., czas, kiedy otaczała nas szarość i totalna beznadzieja. Ja sam byłem zafascynowany estetyką punka. Swój bunt wobec świata manifestowałem myśleniem i wyglądem.
- … a do tego jeszcze doszło pisanie wierszy. Ktoś o tym wiedział?
- Początkowo pisałem do szuflady, ale później zacząłem moje próbki pokazywać mojemu poloniście z technikum Henrykowi Bielasowi. Traktował je z pozycji szczerej krytyki, wskazując na sprawy czysto warsztatowe. Co istotne - okazało się, że był autorem pracy magisterskiej o Ratoniu, innym „kaskaderze literatury”, czym tym bardziej mi zaimponował.
- W końcu jednak wyszedłeś ze swoją poezją na zewnątrz…
- Postanowiłem wysyłać wiersze do prasy literackiej. W 1991 roku zadebiutowałem jednym z nich w piśmie DeLirnik. To mnie umocniło i dodało wiary, że moje opisanie ma sens. W tym samym czasie współredagowałem dodatek kulturalny do miesięcznika „miarka”, gdzie też kilka wierszy się ukazało, a kolejne zamieściły Opcje i Fa Art. W 1993 roku powstała w Mikołowie grupa poetycka Nowy Sezon, której członkiem zostałem. Również w roku 1993 zająłem II miejsce w konkursie im. Haliny Poświatowskiej w Częstochowie. Pojechałem tam z kolegami ze studiów: Bartłomiejem Majzlem i Wojtkiem Kuczokiem, też piszącymi. Pierwszy raz zobaczyłem równocześnie w jednym miejscu wielu znanych poetów - Tadeusza Sławka, Juliana Kornhausera, Piotra Sommera, Marcina Świetlickiego, swoich rówieśników Dariusza Sośnickiego i Mariusza Grzebalskiego. Dzięki obecności w Częstochowie wpadłem w sam środek młodego życia literackiego. Wkrótce odbył się w Mikołowie I Konkurs Poetycki im. Rafała Wojaczka i tym razem poeci z całej Polski przyjechali właśnie do nas. To wszystko miało swoje następstwa. W roku 1994 założyliśmy z Majzlem, Kuczokiem i Grzegorzem Olszańskim grupę Na Dziko – zaczęliśmy wydawać dodatek literacki do Opcji, a wkrótce ukazała się antologia „Inny świt”, zawierająca wiersze nasze i innych młodych poetów.
- I tak oto pojawiło się w Polsce nowe pokolenie poetyckie…
- …bo poprzednie połamało już pióra, a nawet poeci skupieni wokół prestiżowego brulionu publikowali pierwsze wiersze jeszcze za czasów komuny. Wiersze tworzone przez nas oznaczały się nowym językiem i odnosiły się do nowych realiów. Każdy z nas, wtedy młodych, pisał nieco odmiennie, ale łączyła nas jedna podstawowa cecha - wszyscy odwiesiliśmy rozumienie poezji jako powinności. Słowo nie było przez nas traktowane jako instrument do nadawania innych treści zawartych w podtekstach. My, kiedy przedstawialiśmy rzeczywistość, to nie imiennie, lecz uniwersalizowaliśmy ją.
- Ty byłeś już wtedy po publikacji debiutanckiego arkusza „Zachodzenie za siebie”, zaś w 1995 roku, jak to ktoś skrupulatnie wyliczył, stałeś się najczęściej drukującym w prasie polskim poetą. Spróbuj z perspektywy czasu scharakteryzować swoje ówczesne wiersze.
- Najprościej mówiąc, były przeciwstawieniem wydumanej i oderwanej od życia poezji będącej sztuką oddającą jakieś stany za pomocą języka, który nic nie mówi. Mnie chodziło o połączenie poetyckiej formy z językiem komunikatywnym, codziennym, wręcz kolokwialnym. Ważna dla mnie była swoboda wyrażania, ukazywanie rzeczywistości poprzez opisywanie jej wycinków, które stawały się metaforą świata. Na pewno miały na to wpływ wiersze O’Hary i innych amerykańskich twórców, którymi się zaczytywałem.
- To widać w twoich tomach „Te sprawy” i „Niebezpiecznie blisko”. Tymczasem w 1999 roku ukazała się książka „Zimni ogrodnicy” zawierająca już odmienny sposób poezjowania, obecny w kolejnych zbiorach. Opis rzeczywistości zastąpiłeś jej analizą, wchodzeniem w głąb, rozkładaniem jej na części pierwsze. Z czego wynikła taka zmiana?
- Nie ma w tym sprzeczności, traktuję to jako naturalny ewolucyjny proces. W pierwszych książkach zmagałem się z namacalną rzeczywistością, oswajałem ją i porządkowałem, ale z biegiem czasu ten moduł się we mnie wypalił. Przestało mnie satysfakcjonować opisywanie rzeczywistości, zaczęło fascynować wnikanie w jej mechanizmy, a do tego potrzebne mi było znalezienie nowej formy wyrazu. Wbrew pozorom, nie zmieniła mi się świadomość, lecz jedynie akcesoria poprzez zastosowanie bardziej pojemnego języka – wszak dotychczas skupiałem się na pojedynczych detalach, a teraz zaczęła mnie  zajmować wielowątkowość. Po prostu przestałem wierzyć, że świat można ukazać poprzez jego opisywanie. Paradoks polega na tym, że największą fikcją jest literatura realistyczna! Przecież rzeczywistość składa się z niezliczonej ilości szczegółów, stąd tego świata nie da się przedstawić jeszcze bardziej, bo i tak nigdy nie ujmie się wszystkiego. Na takim właśnie rozumieniu opiera się moja obecna poezja.
- W tym roku skończysz 40 lat, ukazał się wybór twych wierszy, w środowisku literackim jesteś ważną postacią. Czujesz się klasykiem?
- Co to znaczy - klasyk? Mnie to słowo kojarzy się z martwotą! Jestem tak samo uznany, jak wciąż aktywnych twórczo około 20 osób z mego pokolenia. Jest jeszcze tyle możliwości, tyle wariantów… To jest dla mnie ważniejsze od upajania się, że już coś tam zrobiłem.
- Nie obawiasz się, że zabraknie weny? Nad tym się nie panuje.
- Najważniejsze to nie wpaść w niebyt. Do tego potrzeba jest wiara, że to, co się robi, ma sens. Wena jest ważna, jednak jej trzeba pomagać - czytaniem, myśleniem, robieniem notatek. Zdanie się wyłącznie na natchnienie byłoby jak poddanie się losowi, a przecież każdy z nas stara mu się kolejnymi swymi wyborami pomagać.
- Od 15 lat jesteś aktywnym uczestnikiem życia literackiego w Polsce. Czy to stało się dla ciebie sposobem na życie?
- Jak najbardziej. Z literaturą stykam sie codziennie, ona potrzebna jest mi do życia w sensie egzystencjalnym i mentalnym, całe moje myślenie jest nią determinowane.
- Czy ma na to wpływ Mikołów, w którym według wielu tkwi genius loci sprawiający, że poetów jest tu proporcjonalnie więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu w Polsce?
- Tu rzeczywiście panuje sprzyjająca im atmosfera, ale ona nie wynika z nadprzyrodzonych sił. Po prostu w Mikołowie istnieje aktywne życie literackie, regularnie odbywają się imprezy, organizowane są spotkania autorskie. Tak może być wszędzie, ale tutaj udaje się to robić, bo są ludzie, którym chce się tym zajmować. Dzięki temu pojawiają się coraz to nowi młodzi ludzie piszący wiersze, z czego wielu przyjeżdża tu z odległych nawet miast. Mikołów stał się swego rodzaju centrum literackim Śląska. To fantastyczna reklama dla naszego miasta.

(Śląsk, 3/2009)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego