Franciszek Starowieyski - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wywiady

Franciszek Starowieyski:
Prowokacja to dekoracja

- Pierwszy raz byłem w Mikołowie w 1947 roku, gdy miałem być oddany do ojców Salwatorianów do klasztoru, przy którym była szkoła dla chłopców, hm, potrzebujących dyscypliny. Oni uznali jednak, że zbyt wielki ze mnie bandzior i nie zostałem przyjęty.

- Zaczął pan od dzieciństwa, wobec tego nawiążę do tego. Napisał pan o swym dzieciństwie książkę „Franciszka Starowieyskiego opowieści o końcu świata". Co spowodowało, że malarz wziął się za pisanie?
- Ja tę rzecz musiałem napisać. Byłem świadkiem totalnego rozkładu świata. To był koniec jakiejś epoki, a nikt o tym nie napisał. Jak się jest świadkiem jakiegoś wielkiego wydarzenia, to człowiek ma pewne obowiązki. Sam nie umiem pisać, potrafię łatwo opowiadać różne rzeczy. Po czterech wierszach jakieś długie „j” czy „igrek” wychodzi, już zaczyna się kręcić ręka, nie jestem w stanie napisać nic. Spisała mi to Krystyna Uniechowska. Zaczynałem pracę z kilkoma dziennikarkami, ale one były z innego świata. Krystyna to rozumiała, sama przeżyła cos podobnego. Świat ziemiański zginął. To był ten prawdziwy świat, to była ta jedyna prawdziwa Polska. Mieszczaństwo było niemieckie i żydowskie, a chłopi niewiele wyżej od murzynów, z tym, że byli ochrzczeni, a ze względu na temperaturę musieli ciepło mieszkać i ciepło się ubierać. Jedna prawdziwa cywilizacja, jaka w Polsce powstała, to była ta cywilizacja szlachecka. Musiałem napisać o jej końcu.
- Wielu ludzi twierdzi, że życie to teatr. Czy pan powiedziałby, że życie to obraz?
- Można napisać, że życie to pier[dolenie], że życie to walka. To trzeba jakoś inaczej sformułować.
- Wobec tego czym dla Pana jest malarstwo?
- Malarstwo jest to ta rzecz, bez której reszta ludzi jest ślepa. Wie pan, mam studentki pierwszego roku. Siedzi jakaś, mówię: „Tę kostkę na biodrze, weź, jakoś zaznacz”. A oni do mnie: „Panie profesorze, my tego nie widzimy”. Zdałem sobie sprawę, że oni są jeszcze po tamtej stronie, że nie są w stanie zobaczyć. Nawet zły malarz musi te rzeczy zobaczyć. Malarz musi zobaczyć te rzeczy, których zwykły człowiek nie dostrzega. To są nieoczekiwane sprawy, które potem stają się normalne i powszechne. Malarz, który ślepi oczy, żeby coś zobaczyć, zda sobie sprawę, dlaczego to tak wygląda. Byłem w Nowym Jorku, stoi jakiś murzyn, ale tak cywilizowanie wyglądający. Słońce zachodzi za jednym z wieżowców, a on na to patrzy. Podchodzę do niego i pytam: „Co ty tu widzisz takiego ciekawego, bo wiem, że coś widzisz?” A on do mnie: „Spierdalaj, nie widzisz, że pracuję?” Odszedłem i po chwili słyszę: „Hey you, guy! Przepraszam, ale akurat w tym momencie słońce wchodziło, musiałem to zobaczyć. Widzisz, tu się akurat kilka takich konturów tworzyło”. To był abstrakcyjny malarz, który swoje trójkąty dzielił rzędami konturów w różnych kolorach. Wypatrywał je sobie, jak to słońce wchodzi w głąb, jak ono przenika formę. Obojętnie czy jesteśmy Mazusiami, czy jesteśmy Mondrianami, odkrywamy ten widzialny świat ludziom.
- Mówi się, że Franciszek Starowieyski lubi prowokacje artystyczne.
- O Jezus Maria. Są rzemieślnicy i są ludzie, którzy gdzieś coś zobaczą. Prowokacja to jest dekoracja.
- Ale ona przyciąga ludzi. O co chodzi- na ile pana interesuje odbiorca? Artysta to ktoś, kto ma posłannictwo do spełnienia, czy może jest to po prostu zawód?
- Maluję dla siebie i dla kolegów. A jak się odbiorcy znajdą, to bardzo dobrze świadczy o odbiorcach. Widzi pan, tak to jest, że człowiek widzi bardzo wiele rzeczy, które go fascynują, ale innych nie muszą... O, właśnie na takim dyktafonie, jaki pan ma, cala książka została nagrana. To jest Panasonic? Żeby pan wiedział, w jakim pięknym miejscu to jest robione... Najpiękniejsza fabryka świata.
- Fabryka piękna, nawet dla malarza? Przecież to zaprzeczenie powszechnego mniemania o pięknie, którym jest na przykład zachodzące słońce, kwiatuszek rozkwitający...
- ...rozwarta c[ipa]. A ta fabryka to jest cudo.
- Wiele lat spędził pan w Stanach...
- Teraz czatuję w Paryżu. Mam tam pracownię bez telefonu. Najprymitywniejsze warunki do życia, jakie można sobie wyobrazić. Nikt mi tam nie przeszkadza, nie zagląda, tam sobie siedzę i pracuję.
- Czy z tego wynika, że Polska to nie jest kraj dla malarzy?
- Nie, nie. Po prostu lubię tamto miejsce, ale nigdy nie mogę być za granicą dłużej niż trzy miesiące. Źródła mi się kończą. Po natchnienie przyjeżdżam do Polski.


(Echo, 30/1994)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego