Krystyna Prońko - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > muzyka

O muzyce można powiedzieć, że są tylko dwie - dobra i zła
Lubię hip-hop
Rozmowa z piosenkarką Krystyną Prońko

- Zawsze jeździ pani na koncerty ze swoimi psami?
- Bardzo często. Mam dwa, jednego mieszańca wilczura i rottweilera, obydwa są znajdami. Ten drugi, jak twierdzi mój weterynarz, na pewno został wyrzucony, bo nikt nie mógł sobie z nim poradzić. Na początku nie lubił dźwięku pianina, szczekał na instrument. Nie umiał chodzić po schodach, a gdy zobaczył telewizor, to myślałam, że go zje. Musiał żyć w jakichś dziwnych warunkach. Gdy poszłam z nim pierwszy raz do weterynarza, to ten cudem zrobił zastrzyk, który psu uratował życie, bo był na wykończeniu. A teraz do zastrzyku sam siada. I muzykę też już polubił.
- Przejdźmy wobec tego do muzyki. Podobno nie lubi być pani nazywana wokalistką jazzową.
- Czy ja wiem, czy nie lubię? Wokalistyka jazzowa jest taka sama, jak każda inna, z tym, że się śpiewa inny repertuar. Mnie się wydaje, że nie ma sensu aż tak bardzo tego rozdzielać. Poza tym to bardzo zawęża. „Wokalistka jazzowa” to by znaczyło, że nie śpiewa niczego innego, bo nie chce albo nie umie, a ja przecież różne rzeczy śpiewam, nie tylko jazz. Jeżeli potrafię, to dlaczego nie?
- Którą ze swoich piosenek lubi pani najbardziej?
- Nie ma takiej. Jeżeli którejś nie lubię, to jej po prostu nie śpiewam, ale takich jest mało i one zniknęły z mojego repertuaru. Poza tym nie mogę powiedzieć, że mam ulubione, bo bym skrzywdziła inne.
- A już miałem nadzieję, że wskaże pani na „Psalm stojących w kolejce”. Chyba była ważna w pani karierze?
- Ona faktycznie była ważna z powodu czasów i historii, ale to nie jest dla mnie najważniejsza piosenka. „Psalm” był utworem trafionym w czasie, odgrywał swoją rolę wtedy, kiedy powstał i zapadł bardzo mocno w ludzi, ale takich piosenek, które mogłabym określić jako ważne, było kilka. Chodzi na przykład o „Jesteś lekiem na całe zło” czy „Małe tęsknoty”, że nie wspomnę już o „Deszczu w Cisnej” czy „Papierowych ptakach". One określają jakieś tam etapy mojej pracy. To takie kamyczki, które wyznaczyły coś po drodze.
- A może raczej kamienie milowe?
- Taką piosenkę też zaśpiewałam! Właśnie pod tytułem „Kamienie milowe”. Nie śpiewam jej jednak zbyt często, bo do tego potrzebny jest zespół.
- Wszystkie pani piosenki są utworami z wyrazistym tekstem...
- ... bo jest on dla mnie niezmiernie ważny. Najczęściej jest pisany do muzyki i nieraz z jego powodu ona się zmienia. Gdy do „Modlitwy o miłość prawdziwą” zostały napisane słowa, pomysł na nią całkowicie się zmienił. Tekst zdeterminował cały utwór.
- Co powoduje, że decyduje się pani na taki, a nie inny tekst?
- Powiem tak: musi mi to przejść przez gardło... A poważnie mówiąc - jest to sprawa emocji i intuicji. Tekst musi zrobić na mnie wrażenie, muszę go odczuć.
- W piosence „Złość” wykorzystuje pani elementy hip-hopu. Dlaczego?
- Bo lubię hip-hop. Jest w nim bardzo dużo ciekawych spostrzeżeń, czasem bardzo dramatycznych. Młodzi ludzie mówią w tych piosenkach o sobie, o swoich problemach. Mnie się to podoba.
- Ale to przecież całkiem inna muzyka niż pani śpiewa!
- Pozornie. Korzenie hip-hopu co prawda nie wynikają z naszej kultury, ale gdyby człowiek zaczął to analizować, to by się w końcu znalazł w archaicznym bluesie. Dlatego o muzyce można powiedzieć, że są tylko dwie - dobra i zła. Podzielono ją na gatunki dla szmalu, dla komercji, dla sprzedaży. Temu jest to podporządkowane. Cała reszta to tylko mydlenie oczu.
- Skończyła pani studia w Katowicach. Jak pani tam trafiła?
- Jestem gorzowianką, a do Katowic trafiłam w 1975 roku. Mieszkał tu już mój brat i to on zaciągnął mnie na studia.
- Była pani pilną studentką?
- Powiem inaczej - byłam dobrą studentką. Nie kułam, bo nie musiałam. A co do Katowic, to lubię je, ale bywam tu już rzadko, bo rodzina się ze Śląska wyprowadziła.
- Podobno nagrywa pani nową płytę. Jaka będzie?
- Dobra.

(Dziennik Zachodni, 300/2004

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego