Joachim Gnida - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > artykuły

23 lata temu pochowano na cmentarzu ewangelickim Joachima Gnidę, górnika śmiertelnie ranionego podczas strajku na kopalni Wujek
Władza bała się manifestacji

- Przed pogrzebem przyszli jacyś ludzie ze Służby Bezpieczeństwa i próbowali mnie skłonić do tego, by w dniu pogrzebu trumnę przenieść prosto z kaplicy do grobu. Bali się, że górnicy ją wezmą i wyjdą z nią na miasto. Władza bała się takiej manifestacji - wspomina ks. Jan Gross, emerytowany proboszcz kościoła św. Jana.
Chodzi o pogrzeb Joachima Gnidy, górnika z kopalni Wujek, śmiertelnie postrzelonego podczas strajku w grudniu 1981 roku. Pochowany został 7 stycznia 1982 na cmentarzu ewangelickim w Mikołowie.

Urodziny i śmierć
Joachim Gnida zmarł 2 stycznia, trzy dni przed swoimi 29 urodzinami. Wcześniej kilkanaście dni leżał w szpitalu w Ochojcu. 16 grudnia otrzymał postrzał w głowę. Nie miał szans na przeżycie.
- Miał być ojcem chrzestnym mojej córki Moniki. Urodziła się... 16 grudnia o godzinie 13.20, dokładnie wtedy, kiedy milicjanci zaczęli strzelać do górników - jego mieszkająca w Tychach siostra Jolanta Fajst do teraz nie potrafi mówić o tym spokojnie.
Kilka dni po urodzeniu córki żyła w pełnej nieświadomości. O tym, że jej brat został postrzelony, dowiedziała się dopiero tuż przed jego śmiercią.
- Mąż nie chciał mnie denerwować. Z jednej strony cieszył się z urodzin Moniki, z drugiej hamował łzy. Nawet dziwiłam się, że po moim powrocie ze szpitala jest taki smutny - opowiada pani Jolanta.

Uwielbiał słodycze
- Joachima widziałem raz w życiu - mówi ks. Gross. - Był poprzez matkę spokrewniony z moją żoną. Kilka miesięcy przed jego śmiercią byliśmy wspólnie na jakiejś uroczystości rodzinnej, z której odwoził nas samochodem do domu. Sam nam to zaoferował. Wydał mi się wówczas bardzo sympatycznym i szczerym młodym mężczyzną.
Jolanta Gnida również wspomina swego najstarszego brata jako wspaniałego człowieka:
- Mam jeszcze siostrę Małgorzatę i brata Piotra, ale Achim był najstarszy. Bardzo się kochaliśmy. Nie wstydził się, jako chłopak, zabierać mnie, młodszą przecież o osiem lat, gdy spotykał się ze swoimi kolegami. Wręcz się chwalił, że ma młodszą siostrę - mówi z dumą.
Dodaje, że jej brat nie pił i nie palił, aczkolwiek miał jednak jeden nałóg.
- Uwielbiał słodycze. Nie mógł się przed nimi opanować. Ja jednak wiedziałam, gdzie je chowa, dlatego zawsze mnie poczęstował - śmieje się Jolanta Fajst.

Mama z Orzesza
Jego mama Helena z domu Gałuszka pochodziła z Orzesza, ojciec Eryk - z sąsiedniego Bełku. Joachim urodził się jeszcze w Mikołowie, ale później jego rodzice przeprowadzili się do Tychów. Tutaj skończył podstawówkę, lecz szkołę zawodową w Piotrowicach. Pracę podjął w tamtejszym Famurze, jednak szybko przeniósł się na kopalnię Wujek.
- Bo były tam lepsze zarobki - tłumaczy Jolanta Fajst.
W 1976 roku ożenił się z 19-letnią wówczas Renatą.
- Z całej rodziny mnie pierwszej ją przedstawił - przyznaje pani Jolanta.
Młodzi zamieszkali w Halembie. Po dwóch latach urodziła im się córeczka Ola.
W 1986 roku pani Renata wyjechała z córką do Niemiec.
- Tutaj nie miała życia - tłumaczy ją moja rozmówczyni.
Do teraz utrzymują bliskie kontakty. W ubiegłym roku Renata Gnida była z Olą na ślubie Moniki Fajst. Nie wyszła powtórnie za mąż.

Coś przeczuwał
- Achim nie był żadnym działaczem, jeszcze w Barbórkę 198
1 roku dostał brązowy medal zasłużonego górnika - mówi Jolanta Fajst. - We wtorek 15 grudnia, jak opowiadała Renata, przyszedł po pracy i powiedział, że nie wie, czy następnego dnia wróci z roboty do domu.
Nie wiadomo, co w tym momencie myślał, ale moja rozmówczyni uważa, że pewnie coś przeczuwał.
Okoliczności jego śmierci nie są znane. Znaleziono go, rannego w głowę, w pobliżu bramy kopalni.
- Dostał w głowę. Miał przestrzelony mózg. Nie miał szans na przeżycie. Górnicy zanieśli go do punktu medycznego, a później karetka zawiozła go do szpitala - opowiada jego siostra.

Machnik uderzył w stół
2 stycznia Joachim zmarł. Rodzina postanowiła pochować go w Mikołowie. Dzień przed zaplanowanym na 7 stycznia pogrzebem proboszcza Jana Grossa odwiedziło dwóch smutnych panów z SB. W rozmowie brał udział ówczesny naczelnik miasta Zygfryd Machnik.
- Kiedy esbecy powiedzieli, że chcieliby, aby trumnę przenieść prosto z kaplicy do grobu, Machnik uderzył pięścią w stół i powiedział, że to on rządzi miastem i pogrzeb ma się odbyć normalnie - wspomina mieszkający obecnie w Cieszynie ks. Gross.
Podczas uroczystości żałobnych kościół był pełny ludzi.
- Dowiedzieli się, chociaż zabroniono nam wywieszenia klepsydr - mówi Jolanta Fajst. - I tak je powiesiliśmy, ale po kilku godzinach ktoś je zerwał.

Tajniacy w kościele
Podczas pogrzebu moja rozmówczyni widziała, jak nieznani jej mężczyźni robią zdjęcia. Teraz już wie, że to byli tajniacy.
- Słyszałam za to, że za murem kościelnym cały czas stali milicjanci z gotowymi do strzału karabinami - opowiada.
- Zauważyłem, jak w kościele jeden z mężczyzn trzymał w ręku „Trybunę Robotniczą”, a pod nią miał magnetofon, na który wszystko nagrywał - mówi ks. Gross.
Esbecy nie nagrali jednak wypowiedzi ks. Jordana, który w kaplicy nad trumną przeczytał Psalm 39: „Rzekłem: Będę pilnował dróg swoich, bym nie zgrzeszył językiem. Będę trzymał na wodzy usta moje, póki bezbożny stoi przede mną”.
- Spojrzałem wówczas na towarzyszącego mi księdza Szurmana, on na mnie, ale esbecy chyba tego psalmu nie zrozumieli - przypuszcza ksiądz Gross.
Już po złożeniu trumny do grobu zasłabła kuzynka Joachima. Trzeba było wezwać pogotowie.
- Telefony były wyłączone, więc moja żona Krystyna pobiegła do milicyjnej suki stojącej w pobliżu kościoła. Nie chcieli wezwać lekarza, więc na nich tak nakrzyczała, że w końcu się zgodzili - wspomina proboszcz.

Trzy wesela i dwa pogrzeby
W marcu zmarła matka Joachima.
- Rok 1981 był w naszej rodzinie czasem ślubów, bo w styczniu wyszłam za mąż ja, w kwietniu Małgorzata, a w sierpniu Piotr. W 1982 roku mieliśmy za to dwa pogrzeby. Najpierw zmarł Achim, a później mama - mówi Jolanta Fajst.
Od wielu lat bierze udział w grudniowych uroczystościach przy kopalni Wujek. Niedawno rozpoczął się trzeci proces dotyczący wydarzeń, do jakich doszło na niej na początku stanu wojennego w 1981 roku.
- Myślę, że on niczego nie wyjaśni - uważa pani Jolanta. - Najpierw zrzucono wszystko na górników, a teraz nie ma winnych.
Joachim Gnida skończyłby dwa dni temu 52 lata.

(Dziennik Zachodni w Mikołowie, 1/2005)

 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego