Zbigniew Zapasiewicz - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

publicystyka > wywiady

Teatr w drodze

30 września gościł w Mikołowie Zbigniew Zapasiewicz, który wspólnie z Olgą Sawicką przedstawił opartą na wierszach Zbigniewa Herberta sztukę „Powrót pana Cogito”.

- Dlaczego właśnie Zbigniew Herbert?

- Dlatego, że się z tą poezją od bardzo, bardzo dawna kontaktowałem jako jej czytelnik, aczkolwiek nigdy jej głośno nie mówiłem. Wreszcie w roku 1985 pracując w Teatrze Powszechnym w Warszawie zaproponowałem jego dyrektorowi, że zrobię wieczór poezji Herberta, który był wówczas poetą dla władzy podejrzanym. Po wielu trudach z cenzurą udało mi się to zrobić z Ewą Dałkowską. Nie mówiłem tych tekstów zaplanowanych, tylko część z nich, bowiem cenzura dosyć mocno zaingerowała. Gdy w 1990 roku podjąłem współpracę z Teatrem STU, na początek zaproponowałem właśnie wieczór z tym samym panem Cogito. Z panią Olgą Sawicką zagraliśmy „Powrót pana Cogito”, ten poprzedni nazywał się „Pan Cogito szuka rady”. Tę wersję obecną modyfikuję, bo uznałem, że pewne rzeczy, które wydawały się wytarte, treściowo nagle wracają. Na przykład o obywatelach, którzy nie chcą się bronić i uczęszczają na przyspieszone kursy padania na kolana, ten tekst znowu wrócił. Natomiast te z okresu stanu wojennego jak gdyby zelżały. Co mnie zafascynowało - potęga zawarta w intelektualnym materiale oraz nieprawdopodobna precyzja nazywania rzeczy, dawania rzeczy prawdziwego słowa - tak, jak to chciał Norwid. Żaden ze współczesnych poetów tak precyzyjnie nie nazywa świata jak Herbert. Jego racjonalizm myślenia i relatywne widzenie świata bardzo odpowiadają mojemu poglądowi na życie. Dlatego mam instynktowne wyczucie tej poezji.
- Jest pan kojarzony praktycznie wyłącznie z tak zwanymi ambitnymi rolami. To kwestia przypadku czy z pana strony świadomy wybór?
- Nie, to jest wina tych, którzy mnie tak kojarzą, ponieważ gram masę rzeczy, które są na antypodach tego myślenia, czego nikt nie chce zarejestrować w swojej świadomości. Ostatnio zagrałem „Skąpca” w telewizji, wiele takich ról grałem - Kubusia Fatalistę, szambelana w „Panu Jowialskim”, króla w „Iwonie, księżniczce Burgunda”, a więc postacie groteskowe.
- To jest klasyka, którą można pojmować na zasadzie ambitnych treści. Trudno jednak pana spotkać w zwykłej komedii czy zwykłym kryminale.
- Gramy z panią Sawicką „Lustra”, zwykłą komedię. Gram wszystko, proszę pana, przynajmniej staram się grać wszystko. Nie złapie mnie pan na niczym. W kryminale nie grałem, rzeczywiście, ale to przypadek, a nie dlatego, bym miał odrazę do tej formy. Chociaż owszem, bo grałem w „Hamlecie”, a to jest sztuka kryminalna.
- Nawiążę do konkretnej pana roli w jednym z najważniejszych polskich filmów ostatniego dziesięciolecia, „Matce Królów”. Czy ta rola dała panu satysfakcję?
- To nie mnie rola ma dawać satysfakcję, tylko widzowi. To moja generalna zasada. Ja panu nie odpowiem na to pytanie. Czy fakt, że napisze pan ten wywiad i schowa do szuflady, da panu satysfakcję? Ponieważ ta rola zaistniała w jakiś sposób, może bardziej film, nie rola, miał znaczenie, no to jest to przyjemne coś takiego zrobić.
- Ja, jako widz, byłem filmem wstrząśnięty.
- To znaczy, że mnie w tej chwili to sprawiło satysfakcję. Aktorstwo to zawód, który służy komuś. Ten ktoś musi mieć przyjemność. A moja przyjemność? Owszem, ona jest, ale pozostaje moją tajemnicą. Nie mogę powiedzieć - wspaniale to zagrałem, jestem zachwycony, bo ludzie stwierdzą: on zwariował.
— Film polski, poza paroma nazwiskami, nigdy nie był zbyt popularny poza granicami kraju. Obecnie, za sprawą Krzysztofa Kieślowskiego, zaczyna się przebijać. Czy polskie obrazy znajdą stałe miejsce w Europie?
- Kieślowski przebił się, gdyż uciekł w wartości uniwersalne. Przestał się zajmować zaściankowymi sprawami Polski. W zasadzie wszystkie nasze filmy były rozgrywką naszą z jakąś władzą. A na świecie nikogo nie obchodzi, jakie my mamy kłopoty z władzą, ale czy mamy pieniądze, czy nie. Gdy Wajda zrobił „Wesele”, też nie wiedzieli, o co chodzi, bo „Wesela” oprócz Polaka nikt nie może zrozumieć, chociaż jest to jeden z największych dramatów na świecie. Gdy we Włoszech poszedł film Zanussiego „Za ścianą”, to oni się przede wszystkim zastanawiali, dlaczego bohaterowie piją kawę w szklankach, co to za aluzja?
- Jednak „Człowiek z żelaza” był oglądany z zainteresowaniem poza granicami Polski.
- Jako ciekawostka, nie jako dzieło sztuki.
- Których z polskich aktorów ceni pan najbardziej ?
- Nie odpowiem na to pytanie.
- A z obcych?
- Dustina Hoffmana, Roberta de Niro, ale nie Roberta Redforda, który jest zawsze taki sam. Lubię aktorów, którzy wykreowują różne postacie.
- Co sprawia, że znani aktorzy przyjeżdżają na prowincję?
- Teatr w ogóle zaczął się teraz trochę ruszać. W ten sposób uzupełniamy swoje możliwości wypowiedzi artystycznej, a byłbym hipokrytą i obłudnikiem, gdybym nie dodał, że to wzmacnia również naszą kieszeń. To jest poważne wsparcie ekonomiczne naszego życia, ale oprócz tego daje możliwość odświeżenia się przy nowej publiczności, powrotu do natury teatru, która jest naturą wędrowną.
- Czy był pan na „Parku Jurajskim”?
- Byłem. Bardzo żarliwie przyjąłem „E.T.” jako film, który miał taką warstwę liryczną, głęboko wzruszającą, emocjonalną. A ten film jest pokazem techniki i niczym więcej. Nie zaprzyjaźniłem się z jego bohaterami w ogóle. Nie obchodziło mnie, co się z nimi stanie, czy te dinozaury ich zjedzą, czy nie. „E.T.” także było filmem technicznie fenomenalnym, ale ja płakałem na „E.T.” Byłem wzruszony losem tego stworka. A gdy się upił piwem, to już myślałem, że umrę. Łzy mi w oczach stawały, a tu mnie to nic nie obchodzi, że ludzi atakują jakieś fantastycznie zrobione stwory. A niech ich zjedzą!


(Echo, 40/1993)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego