objawy pierwotne link - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

poezja
    
    
objawy pierwotne
Instytut Mikołowski, Mikołów 2017
(wybór)



okruchy

dodaj do tego widok z najwyższej wieży i falę
spłukującą smród detergentu. tyle pozostało
ci wspomnień, co okruchów po tamtej uczcie,
na której nie raczył zagościć żaden bóg. jeśli

zechcesz, możesz nie wychodzić: twoja wola,
moja wina. i dziecko, koniecznie dziecko, bo
ono dobrze prezentuje się na każdym zdjęciu,
choćby to była tylko czarno–biała fotografia

z krzyża. ułóż się wygodnie, mchem obrastaj
powoli.



achtung baby

kiedy przysiadła się do stolika, nieopatrznie wzięła
do ręki tomik z wierszami wybitnego poety jeszcze
młodego pokolenia. jeden z nich dotkliwie pokąsał

jej poczucie. ty też masz prawo mieć na ten temat
inne zdanie. w każdej chwili, zwłaszcza nad ranem,
gdy brak pewności zaczyna dopiero dopasowywać

kształty i wszystko pozostaje możliwe. biegnij lola,
biegnij.



lubię budzić się obok

ciebie nie da się zwieść byle słowem. ej, mięso,  
mięso, zero nabiału, nie służy ci mleko (laktoza
ewentualnie do kawy). lody na patyku ostre jak

nóż. ba! leron. oraz biała (grillowa), krakowska
lub śląska, ewentualnie absolutnie zwyczajna.
polemika? w mojej głowie tkwi wegetarianizm.

rano, gdy wciąż dramatyzowałem swój koszmar,
wyszeptałaś, że w naszych stosunkach jest rów
no, w takiej chwili trudno się oprzeć wrażeniu



trzecie piętro

sąsiad zza ściany kolejną noc wrzeszczy. może
tylko głośno mówi, ale nawet tylko mówiąc

wrzeszczy. trzecia nad ranem. niemal środek
bytu. chciałbym być jak szafa. stanąłbym przed

jego drzwiami. zadzwoniłbym. otworzyłby.
powiedziałbym: zamknij ryja chuju. zmiękłby

(tak sądzę) na mój widok. zamknąłby się. i ryja
skulił. sąsiadki mam dwie: brzydką oraz starą.



google map

to nie to okno i nie ta ściana. być może należało w tamtej
chwili zachować się tak jak epizodyczny bohater dowolnej
telenoweli, lecz ty żadnej nie oglądasz, więc najwidoczniej
zabrakło ci odpowiedniego wzorca. później już tylko nocne

konary, na każdym zaproszenie, ale na przyjmowanie winy
przyjdzie jeszcze czas. póki co nakarm prywatnego dybuka,
zaznacz w google map najkrótszą trasę prowadzącą do raju,
po czym sprawdź przepowiednię ukrytą w czwartym wyrazie

dziewiątego wersu na sześćdziesiątej trzeciej stronie książki
leżącej najbliżej, pod warunkiem, że nie będzie to katechizm
ani wiersz znanej poetki gładzącej wszystkie swoje słowa jak
bezdomnego kota (nie, to nie ta, o której mógłbyś pomyśleć)



trzy sześć dziewięć

o czwartej nad ranem wracają demony. nawet jane się pojawia,
incognito, gdyż wiadomo, że tu i teraz nosi inne imię: skórę węża,
manierę czarnej mamby, charakter kwaśnych jabłek. kolejny raz
smyczki i ten sam saksofon. drzwi nieustannie zamknięte, odkąd

spięte rzemykiem klucze do zamku stały się wyłącznie nieudolnie
wypieranym ze wspomnień gadżetem. syn nie otworzy, bo komu,
to jego dom, a nawet jeśli, tylko zerknie z góry, omiecie wzrokiem
z wysoka, z przynależnym durnej młodości szyderstwem; pewnie

się skulę. natura wojownika jest mi obca, konsekwentnie dzierżę
w zanadrzu sztandar rozejmu. zabić można w każdej chwili, kiedy
przyjdzie ochota, chytrze, z mroku, lecz po co. najmniejszej z tego
satysfakcji, a tyle wyrzutu. i bezpowrotnie zmarnowanych cyferek



łóżko z kobietą wewnątrz ładniej się układa

każde łóżko pełne kobiety jest dobrym łóżkiem. nawet
polowe. w lesie. wypłowiałe od nadmiaru słońca, od

tyłka kobiety, od piersi kobiety, od zapachu, od dechu.
łóżko pozbawione kobiety pozostaje durnym meblem,

bezdusznym. może bezpiecznym, ale bezdusznym. choć
jest dobre, gdy jest, gdyż nawet puste jest lepsze niż dwa

złączone fotele spełniające doraźnie rolę łóżka. łoża. lub
się nie ułoża. dwa złączone fotele bez kobiety w ogóle się

nie liczą. dwa złączone ze sobą fotele z kobietą są lepsze
od pustego łóżka. nawet jeden jest absolutnie lepszy, gdy

z nią, od łóżka z pustką. pestką. ogryzkiem. ogonkiem bez
jabłka. skąd tu nagle jabłko? nie lubię jabłek. wolę kobiety.

cóż zaś począć z kobietą bez łóżka. czy choćby fotela (lu?)
w zanadrzu (drzu?). drżeć pozostaje (je je. she loves you).



dziewczyna z naprzeciwka

może odsłonię rolety i zacznę to robić przy świetle
ledowej żarówki. a nuż wypatrzy, dostrzeże, może
trafiłem akurat w jej czuły czas, w chwilę podobną

do mojej. nagle dzwonek do drzwi: – pan zamawiał
pizzę z czymkolwiek? – zapyta. – z reguły nie jadam
– powiem – ale owszem, jeśli już muszę, to właśnie

z czymkolwiek. – miałam nadzieję – uśmiechnie się
bez błysku. zapłacę. skonsumuję. szeroko rozewrę.



real z gwiazdą portalu erotycznego

zgodnie z prognozami objawiła się jako doskonałe
zaprzeczenie popularnego sloganu o braku alkoholu.
nawet nie zawód, ale także nie satysfakcja, że obawy
nie okazały się płonne; raczej żal tego wieczoru, który

już dawno został spisany na straty, starty z pamięci,
wyparty ze wspomnień. potrzeba matką wynalazku,
ostatnia umiera nadzieja, pierwsi będą ostatnimi,
a piesi dojdą albo nie dojdą. piersi mogłyby tu mieć

znaczący udział, gdyby spełniły warunek obecności
w miejscu, w którym z reguły bywają. cały świat to
wyłącznie banalna kwestia wyobraźni.



13.12.15 – członkowie krucjaty różańcowej
manifestują pod siedzibą gazety wyborczej
przy ulicy czerskiej. tymczasem w mikołowie

pijemy w sterowni szóstego harnasia. właściwie
nie ma nic nadzwyczajnego w spożywaniu owocu
ani w nim samym (sbb). na akrostych zabrakło
już miejsca, próżno także szukać związków zgody,
jak również rządu oraz wszelakiej przynależności.



na oścież

sąsiad z prawej długo nie dawał oznak życia.
w zasadzie od bożego. miałem nadzieję, że umarł.

zmartwychwstał.

– ty kurwo – słyszę jego wyznanie skierowane
do mieszkającej z nim kobiety.

syndrom upału i otwartych na oścież okien.



burza, nadzieja

podobno nadal umierasz. wczoraj napisałaś nowy wiersz,
zastanawiasz się, czy już ostatni, trochę żałujesz, bo wena
od jakiegoś czasu odwiedza cię o świcie częściej niż wtedy,

kiedy każde słowo było jeszcze przesiąknięte krwią. drżysz,
że pewnego dnia zastąpi ją siostra snu, a przecież dopiero
co wyrosłaś z komunijnej sukienki. panienka z chudą dupką,

panna poborowa. przestań pytać, czy nadal mam ten mały
kamyk z przylądka dobrej nadziei; to jakiś żart? ściskam go
zawsze przed kolejną burzą; gładzę, poleruję.



alowe zy laj

śpiewaliśmy alowe zy laj, dopiero po latach dowiadując się,
że tytuł brzmi stumblin’ in, lecz czy byliśmy z tego powodu
mniej szczęśliwi? ani trochę. świadomość braku miała dopiero
nadejść, bez trąb, oznajmiania i ostrzeżeń. niespodziewanie,

znienacka, chytrze gubiąc tropy, podmieniając naiwną wiarę
we wszystko, co wtedy wydawało nam się ważne, zasadnicze,
istotne. jakieś sentymenty? poczucie utraty? w pewnym wieku
można już wszystko. dokładnie wszystko. nie ma winy, niczego

nie ma. it’s a heartache. pół nocy słuchałem diamonds and rust.
położyłem się, wciąż czekam na świt. pewnie znów się obudzę.



objawy pierwotne

mając do dyspozycji widok za oknem oraz judasza w drzwiach,
wybieram łóżko, nawet puste. nadchodzącej wiośnie kurczy się
pole do popisu, a kobiety jehowy z uśmiechem informują świat

o kolejnym odejściu pana. tuli pana, szam pana, marce pana,
pana ceum. trzeba się nauczyć nad tym panować, nie pozwolić
zwariować. permanentna ewolucja, totalna rewolucja, czasem

wojna. później będzie już prościej, gdyż wyginą silne gatunki
i przetrwają wyłącznie ułomni. wiedźmom wstęp wzbroniony.
 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego