Mały przechodnik po Górnym Śląsku opinie - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

proza


Marek Skocza
Regionalny kogel-mogel

Nakładem własnym, przy wsparciu Fundacji Mikołowskiej i Elektrowni „Łaziska” SA, Bogdan Prejs, nasz redakcyjny kolega z oddziału tyskiego, wydał „Mały przechodnik po Górnym Śląsku”, ostatnią książkę o województwie katowickim przed zmianą administracyjnej mapy kraju.

Polecamy, bynajmniej nie po kumotersku, ale i nie bez koleżeńskiej satysfakcji. Na pożegnanie miłościwie jeszcze obowiązującego administracyjnego podziału kraju, Prejs proponuje swoisty przewodnik po dziejach, tradycjach i najświeższej współczesności Górnego Śląska (we wstępie) i miast województwa katowickiego, w kolejności alfabetycznej, od Będzina do Żor. Uprzedzam, dzieciom, jako szkolnego bryka proszę tego nie kupować. No, chyba, że już dobrze rozeznały dzieje najbliższej okolicy.
„Mały przechodnik po Górnym Śląsku” to nie dzieło encyklopedysty czy turystyczno-historycznego przewodnika. To arcydziełko… rasowego satyryka. Swoisty kogel-mogel. Jeśli wziąć pod uwagę, że w niemieckim źródłosłowie żółtka utartego z cukrem moglibyśmy doszukać się kuli czy gałki (kugel), ale i kręcenia, szachrowania! (mogeln), przez to określenie wszystko powinno być jasne. Nie mam zamiaru mnożyć kolejnych przymiotników o tak specyficznej książce, jak ta. Nie wymyślę po prostu niczego lepszego, niż sam autor, który na przykład o Tychach napisał tak m. in.: Tychy były zakładane kilka razy. Według Encyklopedii PWN prawa miejskie przyznano im w roku 1951, a już w 1944 roku rozpoczęto obchody 60-lecia tego wydarzenia, z okazji jubileuszu nadania Tychom praw miejskich w 1934 roku. Święto potrwa więc do roku 2011. Tak wczesny początek świętowania jest uzasadniony - mimo względnie młodego wieku miasto już teraz ma starcze objawy, ponieważ się kurczy i jest znacznie mniejsze, niż jeszcze przed paru laty, kiedy skupiało samodzielne obecnie Lędziny, Bieruń, Wyry, Bojszowy i Kobiór. W roku 2011 po Tychach może zostać już tylko wspomnienie. (…)
Pierwsze wzmianki o Tychach pochodzą z roku 1467, zatem gród jest najstarszym na ziemi miastem określanym, tak jak Nowa Huta, mianem socjalistycznego. (…) dementujemy pogłoski, jakoby założycielem Tychów był komentator sportowy Janusz Tychy.
I tak dalej, w tym stylu. Na przykład: o sejmiku samorządowym województwa katowickiego - najbardziej rozśpiewany sejmik świata, bo przewodniczy mu Frąckowiak; o Pszczynie - bez wątpienia założył ją jakiś obcokrajowiec, bo Polak na pewno nie popełniłby tak kardynalnego błędu ortograficznego; o Zabrzu - jako jedyne miasto w Polsce ma drogę poświęconą strzelaniu bramek (de Gaulle’a); o Orzeszu - dziwne miasto składające się z dziesięciu wiosek, z których jedna nazywa się Orzesze; że jest młodsza niż Orzesze miasto - to już prawdziwy historyczny ewenement…

Czyta się! Polecamy.

(Dziennik Zachodni, 202/1998)



Monika Krężel
Przewodnik z uśmieszkiem

Czerwony cenzorski stempel „Ostatnia książka o województwie katowickim” widnieje na okładce „Małego przew(ch)odnika po Górnym Śląsku”. Przewodnik autorstwa Bogdana Prejsa z przymrużeniem oka traktuje wszystkie miejscowości na Górnym Śląsku.

Możemy się z niego dowiedzieć, że „Śląsk zamieszkują przede wszystkim dwie narodowości - hanysy oraz gorole (...) Gorole i hanysy zawsze różnili się tym, że ci pierwsi mówili, a drudzy godali. Dzięki temu każdy gorol mógł każdego namówić na rozmowę, a hanys zagodać w niej na śmierć”.
Każde miasto jest w przewodniku skrupulatnie opisane. Będzin jest na przykład „miastem przyszłości, bo wszystko w nim dopiero będzie, ściągają tu zatem fu-turyści z całego świata”. Okazuje się też, że Imielin jest miastem wędkarzy. „Według zapewnień miejscowych przyjeżdżał tu na ryby sam prezydent, który kiedyś złowił rybę. Powiedział wtedy: Po take rybe przyjechałem. Jej imie lin brzmi”.
„Historycy wolą nie dyskutować głośno o pochodzeniu nazwy Pyskowic, bo za zbyt oczywiste skojarzenia można tu dostać po twarzy” - czytamy o historii Pyskowic.

Z przewodnika możemy się też dowiedzieć, do czego służy okrągły plac zwany rondem. Ćwiczą tam adepci prawa jazdy, którzy muszą podczas egzaminu przejechać rondo. Wielu jeździ po nim tak długo, aż zabraknie im benzyny w baku.

Przew(ch)odnik czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. Uczniom młodszym i starszym do poszerzenia wiedzy o Śląsku raczej nie polecany.

(Trybuna Śląska, 5-6 września 1998)



Bogusław Jastrzębski
O regionie na wesoło

Założycielką Śląska była Aleksandra Śląska. W kopalni „Knurów” wydobywa się knury. Gustaw Morcinek napisał książkę „Łysek z pokładu Blidy”. Czesi chcieli kupić kopalnię „Morcinek”, oferując w zamian Čapka.

Takie informacje można wyczytać w książce Bogdana Prejsa „Mały przechodnik po Górnym Śląsku”, której promocja odbyła się w czwartek w mikołowskim antykwariacie.
Właśnie - przechodnik, a nie - przewodnik, jest satyryczną podróżą po miastach województwa katowickiego. Podróżą przewrotną, gdyż autor, instrumentalnie traktując prawdziwe daty, fakty i nazwy, łączy je w taki sposób, by wydobyć z nich nowe, odmienne i zaskakujące znaczenia.
- Celem tek książeczki jest umożliwienie odmiennego spojrzenia na tę ziemię, zawsze przedstawianą przez pryzmat ciężkiej pracy górników na tle zanieczyszczonego środowiska - mówi Prejs. - Ona nie ma nikogo obrażać ani wyśmiewać. Jest satyrą, ale nie wymierzoną w nikogo. Ma budzić uśmiech.

Autor opisał wszystkie miejscowości, które posiadają prawa miejskie. Wykorzystując skojarzenia oraz grę słów wyciąga wnioski dotyczące pochodzenia ich nazw (na przykład łączy Libiąż z Libią), historii, geografii i mieszkańców. Jednocześnie, mimo całej swej przewrotności, jest to opracowanie rzetelne, opierające się na faktach.
- Nie każdemu chce się czytać opasłe opracowania i poważne traktaty historyczne - stwierdza autor. - „Przechodnik” jest ich lekką, satyryczną formą.
Na promocji w Mikołowie pojawiło się kilkudziesięciu czytelników, którzy wysłuchali odczytaną przez Prejsa jego prześmiewczą wersję dziejów tego miasta.

(Dziennik Zachodni, 220/1998)



Waldemar Cichoń
Prejsa przechadzki po Hanysowie

Niezupełnie przypadkiem wpadła nam w łapy niewielka, czarna książeczka.

Dowcipna, prześmiewcza, napisana z przymrużeniem oka, polotem i humorem. Zawierająca ciekawe skojarzenia i rewelacyjne pomysły. Zmalowana w stylu znakomitego felietonisty i prześmiewczy, Michała Ogórka. Popełnił ją (książkę, oczywiście) polonista z wykształcenia, dziennikarz z zawodu i wyboru oraz szef tyskiego dodatku „Dziennika Zachodniego” z nadania w jednej osobie - red. Bogdan Prejs. Rzecz nazywa się zaś „Mały przechodnik po Górnym Śląsku” i jest opatrzona przewrotnym, acz zabawnym podtytułem „Ostatnia książka i województwie katowickim”.

Z góry zastrzegamy, że nie radzimy „Przechodnika” używać jako tekstu źródłowego do nauki historii regionu. Może się to skończyć określonymi konsekwencjami (jedynki w szkole albo na uniwerku, ostracyzm towarzyski w gronie zaprzyjaźnionych historyków - amatorów etc.). Bo czy można poważnie traktować na przykład zawartą w niej hipotezę jakoby nazwę Imielina ukuł pewien były prezydent - elektryk pewnego największego środkowoeuropejskiego państwa? „Według zapewnień miejscowych - czytamy w „Przechodniku” - (…) prezydent złowił (w Imieliniu - przyp. red.) rybę. Powiedział wtedy: Po take rybe przyjechałem. Jej imie lin brzmi. Stąd wzięła się nazwa miasta. Po tej wiekopomnej wizycie miejscowy chór „Harfa” włączył do swego repertuaru pieśń: „Wszystkie rybki śpią w jeziorze, a ta jedna spać nie może”. Tą rybą był Imielin, który obudził się i w roku 1995 wyzwolił spod panowania Mysłowic, biorąc przy okazji część zbiornika w Dziećkowicach, żeby w rybim mieście już dzieci sposobić do wędkowania”.
Toż taki ortodoksyjny historyk, nie wiedzieć dlaczego, po przeczytaniu takich rewelacji zatrzęsie się z oburzenia! I bardzo dobrze, że się zatrzęsie. Uczenie historii nie jest bowiem - jak nam się wydaje - rolą „Przechodnika”. To raczej próba puszczenia oka do czytelników, zażartowania ze skomplikowanych dziejów regionu i kilku jeszcze innych, sympatycznych rzeczy. Próba, co trzeba odnotować, wielce udana, przy tym nie pozbawiona walorów edukacyjnych.
Podobnych, a nawet smakowitszych (od tego z Imielinem) kąsków , w każdym z rozdziałów (każdy poświęcony jest jakiemuś leżącemu Na Górnym Śląsku miastu, a miast tych jest 64) w książce jest pełno. Nas jednak najbardziej zainteresował tekst poświęcony Tychom - oczywiście z racji tego, że o tym mieści li tylko piszemy - chociaż i pozostałe, jak się rzekło, fajne są.
No i się dowiedzieliśmy, że miasto było zakładane kilka razy - bo według encyklopedii prawa miejskie przyznano im w 1051 roku, a „już w 1944 roku rozpoczęto obchody 60-lecia tego wydarzenia, z okazji jubileuszu nadania Tychom praw miejskich w 1934 roku. Święto potrwa więc do roku 2011. Tak wczesny początek świętowania” - pisze Prejs - „jest uzasadniony - mimo względnie młodego wieku miasto już teraz ma starcze objawy, ponieważ się kurczy i jest znacznie mniejsze, niż jeszcze przed paru laty, kiedy skupiało samodzielne obecnie Lędziny, Bieruń, Wyry, Bojszowy i Kobiór. W roku 2011 - konkluduje autor-prześmiewca - „po Tychach może zostać już tylko wspomnienie”.

Więcej szczegółów, smaczków i językowo-logicznych kalamburów zdradzać nie będziemy, bo warto je poznać empirycznie i organoleptycznie, biorąc do ręki prejsowy „Przechodnik”. Czas poświęcony na jego czytanie zmarnowany raczej nie będzie.

Jedna rzecz nas dziwi i zastanawia - czemuż to autor do Górnego Śląska zaliczył „aldrajch” czyli Sosnowiec plus dwie inne miejscowości Zagłębia, czyli regionalnego „bermudzkiego trójkąta”? Dalibóg nie wiemy. Może to jednak zabieg celowy (puszczenie oka etc)?

Nic to jednak, pomimo tego drobnego faux pas prejsową książkę czyta się naprawdę sympatycznie. Tym bardziej, że autor zapowiada ciąg dalszy. Czekamy Boguś (niech ta poufałość będzie nam wybaczona) z niecierpliwością, gratulując równocześnie pomysłów i talentu. Aż szkoda, że nie rozwija się on na łamach „TwT”…

(Tydzień w Tychach, 38/1998)



Zbigniew Wieczorek
Górny Śląsk na opak


„Mały przechodnik po Górnym Śląsku” - tak brzmi tytuł książeczki, której autorem jest Bogdan Prejs, dziennikarz, szef „Dziennika Tyskiego”. Swoje teksty zawarte w przewodniku autor publikował wcześniej w macierzystym wówczas „Echu”.

- W 1994 roku, w czasie wakacji wymyśliłem, żeby na luzie, trochę śmiesznie napisać o 17 gminach, które obejmował ten tygodnik. Poświęciłem na to swój urlop. Nie o wszystkich miejscowościach udało mi się zebrać materiały, więc opisałem przede wszystkim większe miasta. Dla przykładu zaproponowałem, aby Bieruń i Lędziny, które mają ze sobą wiele wspólnego, utworzyły jedno miasto. Mogłoby się nazywać Biedziny, a nazwa ta oddawałaby niewesołe perspektywy, jakie stoją przed naszym górnictwem. I Bieruń, u Lędziny wszak węglem stoją - powiedział red. Bogdan Prejs.
Zajęcie to weszło autorowi widocznie w krew, bowiem w „Małym przechodniku” znalazł się opis nie tylko miast regionu tyskiego, lecz wszystkich większych miejscowości województwa katowickiego. Jak można najkrócej zrecenzować tę książeczkę? Jest to po prostu żart literacko-geograficzno-historyczny. Autor daje upust swojej wyobraźni, a jednocześnie wykazuje sporą dozę wiedzy. Szczerze mówiąc, do lektury trzeba trochę przygotowania, bowiem mieszające się fantazja i realia niekiedy trudne są do rozróżnienia.

Oto kilka cytatów z książeczki red. B. Prejsa:
• o Będzinie: „Pisał już o nim Józef Wybicki w drugiej zwrotce „Pieśni legionów”: „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, Będzin Polakami” (…) Obecna wersja jest konsekwencją błędu maszynistki, której autor dyktował tekst”;

• o Czechowicach-Dziedzicach: „Najpierw wzajemnie się podbiły i zaanektowały, po czym sięgnęły na południe Europy po Zagrzeb, dla niepoznaki zamieniając jedynie miejscami literki „b” i „g”, licząc pewnie, że nikt się nie zorientuje o prawdziwym pochodzeniu dzielnicy Zabrzeg”;

• o Katowicach: „Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1598. Należały one wówczas do parafii Bogucice. Stworzył ją sam Bóg, stąd jej nazwa, o czym Vadim nakręcił film „I Bóg stworzył Bogucice” z Brygidą Bardzo w roli głównej”.
„Małego przechodnika po Górnym Śląsku” nie można traktować dosłownie. To po prostu okazja do uśmiechu w naszej smutnej i zagonionej rzeczywistości. My, Polacy, podobno żyjemy zbyt krótko z powodu braku witaminy U, czyli Uśmiechu. I stanowczo bardziej przydałaby się nam ona niż słynna viagra.

(Nowe Echo, 39/1998)



Marian Kisiel
Toponomastyka satyryczna

1. Bogdan Prejs, którego większość czytelników zna jako publicystę (dawniej tyskiego „Echa”, a obecnie „Dziennika Zachodniego”), natomiast autor tej recenzji jako twórcę przejmujących wierszy, napisał książkę niezwykłą. Drukowana swego czasu na łamach „Echa” i katowickiego dodatku do „Gazety Wyborczej”, miała się wpierw ukazać nakładem „Echa” (stąd kalamburowa nazwa „przECHOdnik” zamiast „przewodnik”), lecz ostatecznie pojawiła się w oficynie „Prejs Press”, która to oficyna - jak przypuszczam - została powołana właśnie z u wagi na to dziełko. A że jest on niecodzienne, przekonujemy się co chwilę w trakcie jego lektury.

Mały przechodnik po Górnym Śląsku to książka satyryczna. Reklamowana na okładce jako „ostatnia książka o województwie katowickim”, jest nie tyle wprowadzeniem czytelnika w błąd, ile zaproszeniem go do zabawy z domorosłą toponomastyką, czyli swawolne rozszyfrowywanie nazw miejscowości górnośląskich. Każdy więc, kto chciałby dowiedzieć się czegoś konkretnego, pewnego, sprawdzalnego - niechaj nie bierze tej książki do ręki.
2. Albowiem nic pewnego w niej nie ma. Jest za to niekontrolowana gra wyobraźni, cięty żart (choć taki, który nie rani), swobodny tok asocjacji. Satyra rządzi się swoimi prawami i Bogdan Prejs ma tego doskonałą świadomość. W Małym przechodniku... kieruje się zatem tym, co najpierwsze - skojarzeniami, w których chociaż nie ma nic z prawdy, to jednak ukryte są w nich rozmaite pokłady żartu. W tym, że „koniak” pochodzi od „konia” - także niewiele rozsądku, ale czy dowcip kieruje się taką zasadą?
Domorosły toponomasta, który nie kieruje swej „wymyślanki” do ludzi pragnących wiedzy pewnej, bawi się samym procederem wymyślania źródłosłowu, cieszy się z jego kawalerskiej konduity. Dlatego może z radością cytować fragment recenzji z „Gazety Wyborczej”*: „rewelacyjny, napisany z historycznym wyczuciem przechodnik, jedyne w swoim rodzaju opracowanie”. Nie kłamie, po prostu bawi się z siebie i sobą. Odwołajmy się zresztą do przykładów, aby przeżyć to na własny smak.
3. O Pilicy autor napisze: „Złośliwcy twierdzą, że praźródeł należy szukać w (…) nałogu. Według nich kiedyś to miasto słynęło z ludzi, którzy dużo pili. Niejedni popijali zdrowo, zatem trzeba odrzucić jakąkolwiek chorobę jako podstawę ewentualnej nazwy, tym bardziej, że ludzie są tu jak mało gdzie jurni i stąd nawet całą krainę nazwano Jurą”.
O Radlinie: „Nazwa Radlina jest prosta do rozszyfrowania. Pochodzi od dobrych rad, które kilka plutonów radlinian udzielało innym, umożliwiając tym samym rozwój energetyki jądrowej. Sam Radlin zadowolił się konwencjonalnym paliwem, budując u siebie kopalnię węgla kamiennego. Powstała w marcu, więc nazwaną ją Marcel. Inni przyznają, że Radlin udzielał rad, ale dotyczących lin. Nikt tych rad nie słuchał, bo każdy myślał, że chodzi o sznurek do snopowiązałek”.
O Trzebini: „w miejscu, w którym rozciąga się Trzebinia, rósł las. Mieszkańcy okolicznych grodów ścinali w nim drzewa na swoje domy, doprowadzając w krótkim czasie niemal do całkowitego wytrzebienia całej flory. Trzebiński Andrzej upamiętnił to w tomie wierszy Kwiaty z drzew zakazanych. Trzebienie przerwał dopiero Trzebiński Józef, botanik i autor książek o fizjologii roślin. Dzięki wycięciu drzew powstała jednak polana, na której wyrosła Trzebinia. Tak naprawdę powinna się ona nazywać właśnie Polana, ponieważ w XVII wieku została polana i pomoczona przez potop szwedzki, a w roku 1961 dołączono do niej osiedle „Wodna”.
4. Podobnych „rozstrzygnięć” toponomastycznych znajdziemy w Małym przechodniku po Górnym Śląsku Bogdana Prejsa bardzo wiele. Być może niejeden ponurak obruszy się na tak frywolne traktowanie jego miejscowości. Ale ostrzegałem: jeśli chce on wiedzy pewnej, niechaj tę pozycję z daleka omija we wszystkich księgarniach. Satyra jest bowiem niebezpieczna. Kto w ogóle ma odwagę wziąć do ręki książkę, która jest jak odbezpieczony granat?

(Śląsk, 10/1998)

* W tekście Mariana Kisiela mowa o recenzji „Przechodnika…” w Gazecie Wyborczej. Nie było takowej! Mój [BP] żart polegał na tym, że na okładce książki zamieściłem wymyślone zdanie pochodzące z równie wyimaginowanej Gazeli Wyborczej. Przypuszczam, iż MK dobrze odczytał moje intencje, ale najwidoczniej jego tekst trafił na warsztat pozbawionej poczucia humoru korekty…


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego