sms do ludożerców opinie - Bogdan Prejs

Przejdź do treści

Menu główne:

poezja


Marian Kisiel
Dawno, teraz

Sięgam pamięcią dwadzieścia lat wstecz. I jeszcze dalej o lat pięć. I jeszcze dalej. Szary Sosnowiec, miasteczko akademickie na Pogoni, dwa tramwaje 21 i 27, smog dławiący gardło, nieliczne sklepy, wspaniała piekarnia na ulicy Wilka. I my.
Byłeś w naszym otoczeniu zawsze osobny. Nieco drażniło mnie wtedy u Ciebie oddanie wszystkim „przeklętym” sprawom tego świata, Twoje uwielbienie dla poetów z marginesu, Twój hołd składany Wojaczkowi. A co? Myśmy wtedy nie cierpieli? A co? Legenda miała przyćmić naszą przyziemność?

Ilekroć myślę o Tobie, myślę z zazdrością. Miałeś wówczas ten niewycięty zmysł ironii, jakiego nie udało mi się nigdy nabyć. To ocaliło Cię jako poetę. Choć minęły lata.

Talent. Napisałem Ci kiedyś w apostrofie do Twojego debiutanckiego tomiku, że: do poezji należy tak się zbliżać jak do kobiety, na odległość penisa.
Chyba dosadnie.
Ale wiesz i bez tego, że poezja nie jest nic warta, jeśli nie zamknie się w niej własnego doświadczenia. Jeśli zlekceważy się własną biografię. Brzozowski: „Co nie jest biografią - nie jest w ogóle”. Co nie jest przeżytym faktem, jest ubytkiem w biografii.
Wiesz o tym dobrze. Dlatego Twoje wiersze są autobiograficzne. Dlatego pytasz w nich o siebie. Dlatego okrywasz się płaszczem ironii. Dlatego nawet wykorzystujesz nowoczesną otulinę z wingdingsa, by ukryć swój smutny uśmiech.
Świetny - Bogusiu  tomik. Za mało wierszy, jak na te 25 lat twórczości!

(wstęp do tomiku sms do ludożerców)



Jerzy Suchanek
Wołałbym być moim synem


Nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazał się tom wierszy „sms do ludożerców” Bogdana Prejsa.
Jerzy Suchanek: Rozmawiamy w Mikołowie, kilkadziesiąt metrów od rodzinnego mieszkania Rafała Wojaczka... Jak to jest być poetą tutaj, chcąc nie chcąc, w cieniu tej najsłynniejszej w mieście kamienicy?
Bogdan Prejs: Nijak. Zdaję sobie sprawę, że bycie poetą w Mikołowie oznacza porównania do niego, ale to nieporozumienie - przecież to tak, jakby każdego poetę z Krakowa porównywać do Bursy, bo on też tam mieszkał. Zacząłem pisać wiersze, nie mając pojęcia o istnieniu Wojaczka. Wtedy nie mieszkałem jeszcze w Mikołowie. Przyznam jednak, że dzięki znajomości kilku wierszy Rafała dostałem się w 1982 roku na studia, a pracę magisterską poświęciłem jego twórczości. To nie miało jednak wpływu na moje własne pisanie, choć pewne ścieżki wyznaczyłem sobie podobne do tych, którymi on chadzał.
Pamiętasz, dlaczego napisałeś swój pierwszy wiersz?
Nie pamiętam dlaczego ani nawet, o czym był. Za to pamiętam sytuację, gdy po raz pierwszy ułożył mi się w głowie zbitek słów, których potrzebę zapisania nie wiadomo dlaczego poczułem. To był wrzesień 1979 roku. Założyłem kajet, w którym zaczęło przybywać tekstów, jakie wówczas nazywałem wierszami. Zapisałem ich ze sto albo i więcej. Pierwszy, do którego się przyznaję bez wstydu, powstał na początku roku 1982.
Twoja poezja jest ironiczna i autoironiczna... Krzywisz uśmiech aż po sarkazm i pesymizm…
Jako młodzian byłem sentymentalny i uczuciowy, taką konstrukcję psychiczną złośliwa natura sobie dla mnie wymyśliła. Ogromnie jej nie lubiłem. Poezja stała się dla mnie swego rodzaju tarczą, próbą pokazania siebie od innej strony, a tym samym obroną przed przypisaniem mi gęby płaczliwego romantyka, tym bardziej, że faktycznie pojawiły się w niej elementy ironii. To nie była jednak kreacja! Ten sposób poezjowania nie został przeze mnie wypracowany. On ewidentnie wynikał z podświadomości.
Masz w swym życiu epizod emigracyjny, w peerelowskiej rzeczywistości nie widziałeś dla siebie miejsca...
Pudło. Moja emigracja wynikła z przypadku, ze zbiegu okoliczności. Dla mnie polityka nie istniała w latach komuny (wtedy wrażliwcy, tacy jak ja, żyli w swym własnym zamkniętym świecie) i nie istnieje nadal. Dlatego nie będę wymyślał dla siebie styropianowej legendy, choć moja zgromadzona w IPN dokumentacja bojownika lat 80. liczy kilkadziesiąt stron.
Poruszasz się w przestrzeni prywatnej – poza Twoim ego, relacjami z przyjaciółmi, kobietami, dziećmi nic innego w Twoich wierszach nie istnieje... A jeśli nawet śladowo się pojawia, jest to sfera wyłącznie rozczarowań...
Oczywiście, że w prywatnej, w moim przekonaniu do tego właśnie służy poezja, która jest językiem wnętrza. Nie umiem inaczej. Bo tak w ogóle - czym byłby świat, gdyby nas na nim nie było? Gdyby nie było naszych radości i smutków, porażek i sukcesów na nim właśnie przeżywanych? Gdyby nas nie było, świat by nie istniał, prawda? Inna sprawa, że on jest bardzo niedoskonały. Stąd te rozczarowania…
Masz w dorobku satyryczny „Mały przechodnik po Górnym Śląsku” i historyczne „Dawno temu w Starych Tychach” oraz „Tyszanie nie z tej ziemi”. Czy dlatego śląskie klimaty nie przenikają do Twoich wierszy, bo tę sferę swej wrażliwości rezerwujesz dla innych form literackich?
Jedyny klimat, jaki mnie zajmuje w poezji, to klimat osobisty - on będzie mój własny obojętnie, czy to w Mikołowie, czy w Wenecji. Maciek Pieprzyca, mieszkający swego czasu w Tychach reżyser, powiedział mi zirytowany po którymś moim o nim tekście: „Bogdan, ja nie jestem tyskim reżyserem, jak napisałeś. Ja jestem reżyserem tylko mieszkającym w Tychach”. Miał rację, to istotna różnica. Inna sprawa, że on kręci filmy o Śląsku, a ja nie piszę śląskich wierszy.
Przyjaciołom chwalisz się zdjęciem, na którym wyglądasz jak bliźniak Boba Dylana... Twoje popkulturowe pasje zaowocowały leksykonem „Subkultury młodzieżowe. Bunt nie przemija”. Uwiódł Cię współczesny folklor? Przypomina to młodopolską chłopomanię... Częściej sięgasz po płytę, czy może jednak po książkę?
Częściej sięgam po mp3! Wiem, że powinienem powiedzieć coś innego.... Ale - jak szczerze, to szczerze. Poza prasą i Internetem mało czytam. Na obronę powiem tylko, że naczytałem się mnóstwa książek w młodości - od Hłaski po Kerouaca, dlatego nie mam jakichś większych kompleksów z tego powodu. Na poznawanie opasłych powieści najzwyczajniej w świecie brakuje mi obecnie czasu. Dlatego wolę muzykę. Zawsze mogę zgasić po trzech nutach Dodę i włączyć System of a Down. A co do Dylana - mało brakowało, a mój syn miałby tak na imię.

Karol nieźle sobie radzi jako muzyk zespołu garażowego...
Raczej radził, bo zaczął studia i już nie gra. Wciąż go za to sztorcuję - miał zespół The Cember 29. Wszystkie wiersze bym oddał za umiejętność gry na gitarze, którą on ma. Wolałbym być rockmanem. Wolałbym być moim synem.

Co sprawiło, że od 2003 roku nie pokazałeś żadnej nowej książki poetyckiej, a po 6 latach milczenia wracasz tomem „sms do ludożerców"?
Uznałem, że ćwierć wieku zajmowania się poezją to dobry moment do podsumowań. Ta książka to wybór wierszy z wszystkich dotychczasowych arkuszy i zbiorów. Nie wiem, czy są najlepsze. Wiem, że są mi najbliższe. A nowy tom z wierszami z ostatnich dwóch lat też jest już prawie gotowy.
Twoje wiersze wybrane w istotny sposób wzmacniają ten snop światła, z jaką poezja pisana na Śląsku razi oczy „ludożerców”. Dziękuję za rozmowę.

(Gazeta Mikołowska,4/2009)


Katarzyna Grygierczyk
Liryka na 160 znaków

W 60 lat po tym, jak Tadeusz Różewicz wysłał swój „List do ludożerców”, Bogdan Prejs pod ten sam adres śle… sms-a.
Twardo stąpam po ziemi, nie zdarza mi się bujać w obłokach. Nie będę udawał, że nie żyjemy w czasach telefonów komórkowych, komputerów i Internetu, bo żyjemy – mówi Bogdan Prejs, poeta i dziennikarz z Mikołowa. Nie wiadomo właściwie, czy odpowiada na pytanie o swoją twórczość, czy bardziej mówi o sobie prywatnie, ale to nie ma znaczenia, bo w jego przypadku jest to akurat w bardzo dużej mierze jedno i to samo.
Wszystkie wiersze Prejsa są bowiem osobiste i praktycznie każdy z nich jest wynikiem 99 procent natchnienia i 1 procentu pracy. I tak jest już od 27 lat, czyli od momentu, gdy zaczął pisać wiersze…, a raczej napisał swój pierwszy wiersz, do którego teraz nie wstydzi się przyznać, jak sam zaznacza.
Kto nie miał wcześniej okazji się z nimi zetknąć, ma teraz wreszcie szansę – nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazał się właśnie tomik „sms do ludożerców”, będący zbiorem jego najlepszych (a przynajmniej uznanych przez autora za wystarczająco dobre, by się w nim znaleźć) wcześniej już publikowanych wierszy z lat 1982 – 2007.

- Pomyślałem, że ćwierćwiecze to dobry pretekst do podsumowań i powrotów - opowiada Prejs. – Był to zresztą dość nierówny okres. Lata 80. były na przykład bardzo obfite, z kolei między 1991 a 1999 rokiem nie napisałem nic. Tak już mam, że piszę niejako sinusoidalnie.

Dlaczego „sms do ludożerców”? Chyba dlatego, że „List do ludożerców” był bardziej aktualny w XX wieku, kiedy pisał go Tadeusz Różewicz. Dla autora arkusików poetyckich „najnowsze zmiany w pliku: życie” i „error: życie zacina się po czterdziestce” liczy się tu i teraz. Czy to znaczy, że 160 znaków, które mieści się w jednej wiadomości tekstowej, to nie za mało na pełnowartościowy wiersz? Jak się okazuje - wcale. A na niektóre liryki Bogdana Prejsa to nawet aż nadto. Jak taki na przykład „nowy wiersz dla starych przyjaciół, by nie myśleli, że już umarłem”, który kończy się na… tytule. Nie znaczy to jednak, że wszystkie wiersze są tak zdawkowe. Są tak długie, jak je podyktuje natchnienie.

- Zawsze na nie czekam. Raz tylko próbowałem inaczej. Po dwóch tygodniach zrezygnowałem.

(Dziennik Zachodni – Mikołów, 15/2009)



Marek Czuku

Bohater tych wierszy to doświadczony przez życie ustateczniony buntownik, który lubi „dużo piwa/ odpowiednio schłodzonego”, oswaja się ze śmiercią, jest dowcipny i (auto)ironizuje („myśli o buncie wyparło marzenie o puncie”) oraz twierdzi, że „toaleta to jedyne miejsce/ gdzie można spokojnie zapalić/ i poczytać”. A przyświeca mu myśl z wiersza nie sen nie jawa: „idąc wciąż do przodu bez przerwy/ wracam”.

Wybór Bogdana Prejsa (rocznik 1963) zawiera zarówno wiersze stare, pochodzące z ośmiu - wydawanych począwszy od 1986 r. - zbiorków, jak i nowe, dotychczas niepublikowane. Dwudziestoparoletnia perspektywa wychodzi tej poezji na zdrowie, pozwala bowiem poznać czytelnikowi rozwój drogi twórczej i życiowej poety, ale również przypomnieć sobie realia lat 80. ubiegłego stulecia, także w sensie pokoleniowym (np. z utworu pt. (ocenzurowano) o korespondencji „w latach 1981 - 82 (…) z pewną dziewczyną imieniem Ewa”).
W wielu wierszach poruszono problem bycia poetą, np. „nie narzekam na brak świeżej krwi/ do pisania / mnóstwo jej na ulicach / (…) // nocą/ gdy wysycha/ wytaczam jej trochę z siebie”, przywołując przy okazji sny zanarchizowanej młodości o Wojaczku, O’Harze, Jamesie Deanie, Joplince oraz nieosiągalne mity prawdziwej miłości i wolności…
Obsesyjnie jak refren przewija się przez tę książkę imieninowa śpiewka: „życie zacina się/ po czterdziestce/ (ale zaczyna się po pięćdziesiątce/ z zagrychą)” oraz motyw pliku „życie”, który nie pozwala zamknąć komputera bez wypełnionej rubryki „data śmierci” (wpisujemy: „XXI wiek// enter// teraz możesz bezpiecznie wyłączyć komputer”).
A jeśli chodzi o sam tytuł, to z Listu do ludożerców Różewicza pozostał na początku tomiku tytko krótki SMS: „nie// zjadajmy się”.

(Topos, 6/2009)



Krzysztof Karwat
Poetycka autobiografia

Dobrze się stało, że środowiska związane z Instytutem Mikołowskim wsparły wydanie tej książki, bo wprawdzie w ciągu minionych 25 lat Bogdan Prejs co 3-4 lata wydaje jakiś arkusz czy tomik wierszy, dokładając do tego książki publicystyczne i regionalistyczne, to jednak pozostaje twórcą stojącym obok głównych nurtów, ruchów, sporów czy stratyfikacji środowiskowych. Wydaje się, że Prejs jakoś specjalnie nie zabiega o „miejsce w szeregu”. Nawet - można by rzec - trochę je zaniedbuje. Właściwie pozostaje outsiderem. Jest, a jakoby go w ogóle nie było. I ma tego świadomość, dlatego nie dziwi, że w środku swej najnowszej książki, starannie obmyślonego i wydanego wyboru poetyckiego sms do ludożerców, wybił tłustą czcionką takie oto autoironiczne dwie linijki: „nowy wiersz dla starych przyjaciół/ by nie myśleli że już umarłem”.

Trafnie ujął postawę i pozycje Prejsa Marian Kisiel na skrzydełku tejże książki, wspominając własne i Prejsa początki literackiej aktywności: „Byłeś w naszym otoczeniu zawsze osobny. Nieco drażniło mnie wtedy u Ciebie oddanie wszystkim „przeklętym” sprawom tego świata. Twoje uwielbienie dla poetów z marginesu. Twój hołd składany Wojaczkowi (...). Ilekroć myślę o Tobie, myślę z zazdrością. Miałeś wówczas ten niewycięty zmysł ironii, jakiego nie udało mi się nigdy nabyć. To ocaliło Cię jako poetę. Choć minęły lata”. Zachęcony tym zwierzeniem i ja wyjmuję parę słów i obrazów z pamięci, skoro sms do ludożerców jest rodzajem jubileuszowego podsumowania tego, co dotąd wydarzyło się w poezji (i życiu) Prejsa. Rzeczywiście, Prejs zawsze stał obok tzw. ruchu młodoliterackiego, animowanego - np.- w środowisku akademickim Uniwersytetu Śląskiego połowy lat 80. Niby bywał w klubach studenckich, na spotkaniach czy wieczorach poetyckich, niby uczestniczył i wydawał, ale zbyt głęboko chyba w te struktury nie wchodził. Podobnie funkcjonował w środowiskach dziennikarskich. Niby bardzo aktywny na łamach gazet, periodyków i dzienników regionalnych czy lokalnych, nadzwyczajnie sprawny i płodny, „wielofunkcyjny”, ale przecież jakby reporterskim kłusem przebiegający ponad sprawami i ludźmi, których opisywał. Dość powiedzieć, że choć przez ładnych parę lat pracowaliśmy w jednej redakcji, to właściwie nie mieliśmy - jak wcześniej - żadnych kontaktów. Ledwie parę razy nasze drogi się skrzyżowały. W „Śląsku” - nie inaczej. Niby Prejs od czasu do czasu coś ciekawego na tych łamach zamieszcza, to przecież też pozostaje „obok” i nie uczestniczy - nawet z oddali swojego Mikołowa czy Tychów - w redakcyjnym życiu. Taki po prostu jest. Ciągle znika z horyzontu, po to, by za chwilę pojawić się w zaskakująco nowym, ale tak naprawdę starym wcieleniu. Poety, reportera, dziennikarza, recenzenta. Niepoprawnego, bo z trudem godzącego się z biegiem kalendarza, ale i autoironicznego adoratora kontrkultury lat 60. i 70., jej muzycznych i poetycko-literackich ikon. Dziedzica rockowych fantazmatów i marzeń generacji hippisów o lepszym świecie. Dinozaura, który „wciąż nie nosi krawatów/ marynarkę od święta na nogach welury”, i któremu - niespodziewanie! - „error: życie zacina się po czterdziestce”. Człowieka pióra i czystej kartki papieru, jeszcze lepiej: świstka papieru albo pudełka papierosów, bo można na nim w każdej chwili zanotować niewielki wiersz; człowieka, który - niestety! - musi teraz zmagać się z bezdusznym komputerem, bo takie to nam czasy nastały, i w najlepszym przypadku budzić się „z twarzą na poduszce klawiatury”. I nieufnie sprawdzać, jakiż to też wiersz tej nocy „się napisał”.
Rzecz jasna, można spróbować jak za dawnych dobrych lat pisać „tradycyjnie”, czyli inaczej. Jak polskie dziedzictwo poetyckie nakazuje. „Naturalnie”. Ręką, atramentem i krwią. A nie klawiaturą i pustym gestem kliknięcia myszką. Jak przywołany wcześniej Wojaczek? Może też jak Bursa? A może jak Piotr Bratkowski sprzed ćwierćwiecza, który gdzieś się z jednego tekstu wychyla? Albo - nie pojawiający się tu wprawdzie, ale chyba bliski - Antoni Pawlak z czasów politycznych kontestacji? I tylu innych z tej generacji, trochę starszej od Prejsa, ale niewątpliwie z nim spokrewnionej. Ale co dzisiaj z takiej pisaniny, podszytej wypreparowanym „czystym” bólem istnienia, wyjdzie? Prejs jest okrutny wobec siebie. Nie ma litości. To już nawet nie autoironia. To jawna kpina. On niemal znęca się nad sobą. Nad tym kimś, którego z trudem rozpoznaje (ten człowiek w lustrze/ ukradł mi moją twarz), bo minęło jakieś dwadzieścia lat, a wtedy na pewno nie tworzyło się tekstów tak zjadliwie autodestrukcyjnych i masochistycznych, skierowanych przeciwko sobie. Jak ten na przykład, którego już sam tytuł (ten wiersz piszę po pięciu piwach) - by wejść w język Prejsa - zwala z nóg:


chciałem go napisać po pierwszym

ale wraz z drugim czekałem na wenę
która przyszła po trzecim
chwyciłem za długopis
lecz uciekła z czwartym
z rozpaczy wypiłem piąte


dlatego taki krótki

a mimo to
zwala z nóg


Przywołany wcześniej Marian Kisiel podkreśla autobiografizm tej poezji. To oczywiste. Jawne, narzucające się w tej książce tym silniej, że wiersze zostały poukładane chronologicznie. Od najdawniejszych po najświeższe. Przyniosło to efekt zaskakujący. Obserwujemy Prejsa w jego nieustannych zmaganiach z czasem. Czyli ze śmiercią, która gdzieś czyha. Nie wiadomo gdzie. Którą trzeba obłaskawić. Może nie tak jak przed laty, trochę emfatycznym i skrywanym patosem, a kpiną i złośliwym uśmieszkiem. Liryzmem, który z latami zamienia się w sztukę kalamburu.
Nigdy nie miałem wątpliwości, że poezjowanie Prejsa jest godne najwyższej uwagi. Ba, po lekturze tego wyboru jestem przekonany, że mamy do czynienia z wierszami bardzo interesującymi. Prawdziwymi, tj. „przeżytymi”, wyjętymi z faktów, doświadczeń i doznań realnych. Przylegającymi do materii życia niczym koszula do ciała. Prejs buduje wiersze prostymi środkami. Niekiedy prozaizuje, układa strofy jakby je wycinał z internetowo-cywilizacyjnej papki. Innym razem - świetne są jego wiersze „rodzinne” - czerpie z dziecięcej paplaniny, strzępów domowych rozmów, banalnych odgłosów pędzącej gdzieś ulicy, z knajpianych mądrości. Słowem - codzienności, która nie przestała uwierać, ale innej przecież nie było i nie będzie.
Dawno nie czytałem wierszy, które byłyby mi tak bliskie. Dawno nie pisałem recenzji z taką przyjemnością.

(Śląsk, 7/2009)



Łukasz Grzesiczak


Nie od dziś wiadomo, że Śląsk poezją stoi. Na dowód tej tezy mam w ręku rewelacyjny tom poetycki śląskiego dziennikarza i poety Bogdana Prejsa, który ukazał się nakładem Instytutu Mikołowskiego. Oczywiście „sms do ludożerców” to wyjątkowo czytelna aluzja do „Listu do ludożerców” Tadeusza Różewicza, który prosił: „kochani ludożercy/ poczekajcie chwilę/ nie depczcie słabszych/ nie zgrzytajcie zębami”. Prejs rozpoczyna swój tomik apelem: „nie/ zjadajmy się”, potem w wierszu „mocne słowa” pisze: „nie rzucaj zbyt mocnych/ słów na wiatr/ przy nagłym podmuchu/ możesz dotkliwie dostać po mordzie”.

Na tomik składają się wiersze publikowane na przestrzeni ostatnich 20 lat i te, które nigdy jeszcze nie znalazły się w druku. Bogdan Prejs lubi konkret, mięso egzystencji. Ucieka od zadęcia, jak choćby w wierszu „romantyczność”, w którym czytamy: „dom pełen dzieci/ toaleta to jedyne miejsce/ gdzie można spokojnie zapalić/ i poczytać”. Obsesyjnie pojawiają się tematy śmierci i przemijania oraz miłości. I ten ciągle powracający wątek komputerowy: „błąd:/ nie wypełniłeś rubryki data śmierci/ : XXI wiek/ enter/ teraz możesz bezpiecznie wyłączyć komputer”.

(Przegląd, 46/2009)



Aneta Piech-Klikowicz
Znudzony. Recenzja do kolekcji

„Bohaterem wierszy Bogdana Prejsa jest człowiek niemogący znieść polskiej rzeczywistości lot 80. i stwarzający w jej miejsce własny, wewnętrzny świat” - rekomendacja Mariana Stall na skrzydełku okładki niewątpliwie zachęca do lektury. Tak jak porównanie twórczości autora zbioru Sms do ludożerców do obrazowania Wojaczka czy Bursy. Tyle że trudno ufać tym słowom, gdy sprawdzi się choćby to, co dalej pisał Stala o tomiku Widokówki 1986 Prejsa z 1990 r. Krakowskiego badacza irytowały wówczas „rozwodniona fraza i niepohamowane gadulstwo” oraz skłonność do rozczulania się nad sobą. Nowy wybór wierszy Bogdana Prejsa, w którym odnaleźć można również utwory dotychczas niepublikowane, niewiele wnosi do obrazu twórczości poety, nazwanego przez autorów Parnasu bis kolekcjonerem złych recenzji. Podmiot z jego tekstów obserwuje siebie wobec upływu czasu, który zabiera nadzieję i wiarę. Gorzknieje, przygląda się w lustrze swojej twarzy, wstydzi się starych wierszy i „coraz bardziej oddala się od siebie/ sprzed lat”. Z rzeczy przyjemnych pozostało mu palenie papierosów i piwo.

Głównym tematem wierszy Prejsa jest swego rodzaju gra ze śmiercią. Podmiot jego tekstów ma do niej ambiwalentny stosunek: pożąda śmierci, prowokuje, pragnie „przegryźć sobie żyły”, a z drugiej strony chce jej uniknąć:


myślałem że oddalę się od śmierci

pisząc o niej
że ochronię się przed cierpieniem
pisząc o bólu
chciałem umrzeć w wierszu
aby przeżyć
ale ilekroć wydaje mi się że jeszcze żyję
życie nieustannie wyprowadza mnie z błędu

(*** obrazy które uciekają z pamięci)


Przedstawienie śmierci bliskie Próbom Montaigne'a, który opisuje ją jako rozciągniętą w czasie agonię, proces rozpoczynający się wraz z narodzinami, kończący zaś w chwili zgonu, niewiele jednak wnosi do licznych literackich komentarzy narastających w ciągu wieków (z poetów współczesnych warto wymienić przynajmniej Lipską). Przeciwnie, epatowanie cierpieniem, poszukiwanie „,ty”, które uratuje „ja” poetyckie, obarczanie winą czytelnika - „jednego z zabójców” raczej drażni, niż wzrusza, bardziej nudzi, aniżeli skłania do refleksji. Przyczyną tego jest, jak już pisali krytycy twórczości Prejsa, brak autentyczności sprawiający, że wyznania podmiotu przyjmujemy jak wydumaną pozę. Stoi za tym, jak sądzę, napuszony ton wypowiedzi lirycznej, przekonanie, że to, co się mówi, jest wyjątkowe i godne uwagi, co niestety nijak się ma wobec dość oczywistych stwierdzeń zawartych w utworach poety. W tekście *** nie znalazłem swojego nazwiska na liście nagrodzonych, którego budowa opiera się na wyliczeniach miejsc, gdzie owo nazwisko się nie znalazło - od klepsydry po drzwi wychodka - podmiot ze smutkiem, ale pewnym głosem mówi: „wszędzie puste miejsca/ czekają na mnie”.

Obronić wiersze Prejsa na pewno mógłby język. Podmiot z tomu Sms do ludożerców stawia jednak najczęściej na dosłowność, mówienie wprost. Mimo iż w interpretacji można przypuszczać, że sam zestawia się z Wojaczkiem i Jamesem Deanem, stylistyka tekstów Prejsa niewiele ma wspólnego ze skrywaną wirtuozerią, liryzmem poety oraz buntowniczą naturą aktora. Brak dystansu i przekonanie o wartości wypowiadanych słów sprawiają, że wersy autora tomu Sms do ludożerców ciężko opadają w banalną oczywistość. Nie ożywiają tych wierszy nawet wulgaryzmy, czasem wprowadzone jakby na siłę, wyprane z emocji, która powinna przecież za nimi stać. Może dzieje się tak dlatego, że na tekstach poety odcisnęło swoje piętno raczej znudzenie (życiem, pisaniem, przemijaniem?) niż rzeczywiste doświadczanie śmierci i czasu?... Może u podstaw pesymizmu tkwi właśnie nuda, która nie pozwala dostrzec w świecie niczego nowego, niczego interesującego.
Ważnymi bohaterami wierszy starszego Prejsa są dzieci i żona poety. Choć „ja” raczej nie wierzy, że będą szczęśliwe, jedyne jaśniejsze wersy w tej zgorzkniałej, pełnej narzekań i bliskiej nihilizmowi poezji właśnie im są poświęcone. Nawet jeśli brzmią tak „podwieźć cię?/ nie, po dwieście pięćdziesiąt”, gdzie podmiot rezygnuje z usług prostytutki, przeliczywszy cenę na:


dwadzieścia czekolad dla dzieci

cztery kompakty w macro
pół lalki dla martyny
stój zarro dla karola


alba spłoszony wzrok przy joli

która przecież i tak o niczym się nie dowie


Nawiązujący do Listu do ludożerców tytuł zbioru wierszy Prejsa, tak jak trafnie wycięte cytaty na okładce, przede wszystkim pełni rolę reklamy. Zaciekawia, zachęca do poszukiwania dialogów podmiotu z Różewiczem i współczesną kulturą, ale stworzony przez poetę „własny, wewnętrzny świat" zieje banałem. Nie zmienia tego również forma ostatnich wierszy Prejsa pragnących odwzorować doświadczenia „ja” poprzez odwołania do języka związanego z komputerem.

(Nowe Książki, 6/2010)



Edyta Antoniak
Dobra recenzja

Kiedy parę lat temu w Parnasie bis. Słowniku literatury urodzonej po 1960 roku przeczytałam o Bogdanie Prejsie - „poeta, kolekcjoner złych recenzji” - wiedziałam, że to nie ostatnie moje spotkanie z Prejsem i że, nie tylko z czystej przekory, przyjdzie mi napisać choć dobrą o nim notę. Poeta wydał dotąd kilkanaście tomików, część w wersji papierowej, część w wersji elektronicznej, ostatnio zaś „wysłał” smsa - Smsa do ludożerców. Tytuł najnowszej książki od razu uruchamia konotacje z wierszem Tadeusza Różewicza List do ludożerców, ma jednak tylko w kilku punktach tę samą wykładnię. Prejs nie traktuje swych czytelników jak autor Form w 1957 roku, choć zaczyna tomik słowami „nie zjadajmy się”, jest bardziej skupiony na sobie, niż na innych, którzy też „mają dwie nogi i siedzenie”.

Omawiany zbiór to wybór 64 tekstów z całego dorobku literackiego Prejsa - od debiutu w 1984 w Życiu Literackim po wiersze najnowsze (dotąd niepublikowane). Pogrupowane są chronologicznie w cztery, w miarę proporcjonalne rozdziały- 4, 3, 2, 1 - niczym odliczanie startera, które kończy ujęta w cudzysłów fraza „teraz możesz bezpiecznie wyłączyć komputer”. Głosem wirtualnego boga, który pozwala zamknąć plik życie, kończy się tomik szorstkich i chropowatych wierszy, quasi-zapisków, wyimków z pamiętnika, fragmentów rozmów. Złośliwie można byłoby stwierdzić, że Prejs próbuje być choć trochę nowoczesny, a w gruncie rzeczy to jednak staroświecki, nieco sentymentalny hipis, którego życie „zacięło się” znacznie wcześniej niż „po czterdziestce”. I właśnie ta gorzka niezdarność jest w nim tak ujmująca, ta wieczna frustracja, niespełnienie, lęk przed własnym odbiciem w lustrze. Poeta nawet przez chwilę nie udaje, nie kreuje się na wyklętego, na outsidera, którym i tak nie mógłby być. Żona, dzieci, praca, obowiązki przytłaczają, ale są silniejsze, wzywają do spełniania swojej życiowej roli. Dlatego w wierszu pt. życie jest ciągłą wędrówką w poszukiwaniu szczęścia pisze, iż trzeba pamiętać: „o siódmej pobudka/ o wpół do ósmej karol do szkoły/ martynia do przedszkola/ ósma z minutami włączyć komputer// życie toczy się dalej”, a w utworze pt. coraz bardziej obawiam sie tego co jest wyznaje: „dzisiaj rozumiem tych, którymi gardziłem/ cóż złego w tworzeniu ze swego domu/ oazy spokoju (...)// ciekawość nieznanego stała się lękiem”.
A co było przed? Zanim, jak to określił autor Smsa - „myśl o buncie wyparło marzenie o puncie”? Wcześniej była fascynacja Bursą, Wojaczkiem, Jamesem Deanem i innymi „legendarnymi” postaciami, wcześniej był - jak pisał we wstępie do debiutanckiego arkusza Marian Kisiel - „etyczny niepokój: o siebie, o rówieśnych, o możliwość pełnego stanowienia o sobie, o prawo do buntu, o prawo, które przechodzi w bezprawie etc.” Słowa krytyka wyjawiają zaangażowanie w poezji Prejsa, zaangażowanie w słowa. W wierszu mocne słowa czytamy: „Nie rzucaj zbyt mocnych/ słów na wiatr/ przy nagłym podmuchu/ możesz dotkliwie dostać po mordzie”. Choć to wiersz z początku lat osiemdziesiątych, nie czuć klimatu epoki, wiersz-zabawa wychodzi poza swój czas.
Dużo u Prejsa motywu śmierci, od realizowanego w młodzieńczych lękach i obsesjach tematu samobójstwa (np. prośba), przez próbę sprytnego zabiegu - odwróconej zasady Horacego - „umrzeć w wierszu/ aby przeżyć”, po „nie-życie”, rozumiane jako wegetacja, ale nie czekanie na koniec. Śmierć już jest, już dawno zebrała swoje żniwo, teraz rozpasana mieszka w środku, we wnętrzu bohatera tych wierszy, który wyznaje: „ilekroć wydaje mi się że jeszcze żyję / życie nieustannie wyprowadza mnie z błędu”.
Ja zaś wyprowadzam Cię Czytelniku z błędu, Bogdan Prejs nie jest złym poetą, bo „piszą o nim złe recenzje”, ale specyficznym, ważnym choćby dlatego, że nie boi sie przyznać, iż ma za mało odwagi, by ze wszystkiego „codziennego” zrezygnować. Czy można tę postawę odrzucić, zanegować, kiedy większość ma taką samą biografię prawdziwą, w której są tylko te słowa: „był/ i go nie ma”? Prejs marzy, by między te dwa wersy wstawić wiersze, już mam kilka propozycji które.

(Nowe Zagłębie, 6/2010)


 
Copyright 2017. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego